You are currently browsing the tag archive for the ‘nadzieja’ tag.

I-surrender

Przychodzi taki punkt życia. Punkt przegięcia, kiedy masz już realnie i prawdziwie dość…
Kiedy w tym, co robisz przestajesz widzieć sens i spełnienie.
Kiedy zaczynasz zastanawiać się co tak naprawdę jest celem Twojego życia.
A kiedy już podejmujesz jakąś decyzję to, czego pragniesz okazuje się być nieosiągalne.
Nie teraz.
Taki moment kiedy codzienność wydaje się jałowa, pusta i zmarnowana.
Punkt braku słów krzyczącego serca.
Krzykiem milczącego poddaństwa.
W zaufaniu i próbie wiary w jedyny stały, pewny i niezawodny “element” Twojego życia.
Jedno spojrzenie w oczy… jedno…
http://www.youtube.com/watch?v=HcnfT4arZtI


Tym, którzy tu zaglądają winna jestem wyjaśnienia z powodu dłuższej przerwy w uaktualnieniach. Sobie samej zresztą też. Chociażby dla uporządkowania myśli…

Niedawno usłyszałam, że pamiętniki i blogi są miejscami, gdzie zapisujemy tylko te wspomnienia na przypomnienie których byśmy się nie zawstydzili. Coś w tym na pewno jest. Ja na pewno nie chciałam pisać o moim upadku, zwątpieniu, które mnie dosięgnęło ale to by było zakłamywanie rzeczywistości, ukrywanie prawdy i wybielanie samej siebie.

W którymś z poprzednich wpisów mówiłam o dziurze, przestrzeni niewiedzy, którą mam w sobie. Tak się niestety stało, że przestrzeń ta stała się czarną dziurą, przesyconą poczuciem opuszczenia, oszukania, zwątpienia i smutku. Wszystko się zawaliło. Każdy aspekt mojego życia. W dodatku zwątpiłam w Bożą obecność, działanie. Ciężki czas, który do końca nie minął. Ale czasami trzeba to wszystko spieprzyć żeby zobaczyć jak słabym się jest, że nie jestem superbohaterem, który złapał Pana Boga za nogi, czy że mam monopol na zbawienie. Runęły wszystkie przywiązania, to, za co sprzedałam Boga, przez co Go zaniedbałam i zgubiłam. Dzięki temu stworzyło się miejsce dla działania Ducha, zaczęcia wszystkiego od nowa.

Boli gdy się słyszy: ” Wszystko spieprzyłaś. Ale nie zastanawiaj się teraz dlaczego tak się stało, nie rozkładaj tego na czynniki pierwsze. Na zgliszczach się dobrze buduje.” Podwójnie jeśli się ma świadomość, że to prawda. Spieprzyłam. I nie wiem dlaczego… Z jednej strony chciałabym jak najszybciej zapomnieć, wrócić do równowagi, najwyższego punktu sinusoidy wiary. Ale też wiem, że się nie da, ot tak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jeszcze nigdy nie zostałam dźwignięta z tak wielkiej przepaści. Ile pokory i dziecięctwa wiary wymaga przyjęcie tak ogromnej porcji miłosierdzia mi okazanego. Bo to oznacza, że muszę uznać, że tego miłosierdzia potrzebuję,  naprawdę jestem słaba… i co chyba najtrudniejsze- moja słabość nie jest zła.

Zaczynam budowę- powolną, mozolną, dokładniejszą niż ostatnio. Bez terminów ukończenia, robienia czegokolwiek po łepkach, oszukiwania siebie i Boga. Wmawianiu sobie uczuć i wiary.  Jeszcze cię odbuduję i będziesz odbudowana [Jr 31, 4a] Na wszystko mam czas, nawet na stanie po kolana w tym bagnie i zgliszczach.

I pewnie jest wiele mądrości, które z tej sytuacji wyniosę. Piątkowy wieczór przyniósł mi jedną jedną, bardzo dla mnie ważną: Błogosławiony człowiek karcony przez Boga, który rani i sam leczy. „

Poznać Jezusa. To fundament naszej wiary.

Inaczej poznajemy Go rozumem, a inaczej sercem, gdzie jesteśmy prawdziwi. A językiem serca są uczucia. Jakie uczucia Ci towarzyszą wchodząc do kościoła? Co czujesz podchodząc do konfesjonału, kiedy sięgasz po Biblię, klękasz do wieczornej modlitwy? Ktoś powiedział, że „co sądzisz o Jezusie? to samo, co sądzisz o swoim życiu.”

Jeśli bym powiedziała, że dostałam od przyjaciela super prezent- niezwykle wyszukany, przydatny, idealny dla mnie- to mówiąc o prezencie cały czas mówię o swoim przyjacielu, który mnie zna, wie co mi się podoba, czego potrzebuję, jak sprawić mi radość. A od Boga w prezencie dostałam życie. Jeśli mówię o nim, że jest pokopane, beznadziejne, nieudane to co ja mówię o swoim Bogu?! Jeśli krytykuję siebie- swój nos, brodę, włosy, wzrost, uśmiech to podważam Jego pracę, nieomylność, starania, a może nawet miłość wyrażaną w tym prezencie. Bo czym innym jest niezadowolenie z życia a czym innym akceptacja zmiennych kolei naszego losu i zmagania się mimo trudności.

Każda sytuacja naszego życia jest Bożym darem. On nam ustawia i trudne sytuacje, i krzyże, i chwile radości. Moje życie w każdym centymetrze, KAŻDYM, jest uszyte bożą ręką dokładnie dla Mnie- żebym poznała Jezusa. Bóg nie chce trafić do Twojego umysłu ale serca, poruszyć serce sercem. Rozgrzewa nas stopniowo. Podsyca nasze serca powoli, delikatnie. To tak jak z ogniem- jeśli poleje się drewno benzyną ogień buchnie i po chwili zgaśnie. Inaczej jeśli poświęci się czas i mozolnie i dokładnie ułożysz stos. Wtedy ogień będzie płoną całą noc, trwał i tlił się.

Podobnie było ze spotkaniem Jezusa z apostołami w drodze do Emaus. Jezus mógł przyjść, powiedzieć „Witajcie, to ja, Jezus, Zmartwychwstałem! Idę powiedzieć innym, na razie.” A On spędza z nimi cały dzień, słucha ich opowieści, później sam przez kilka godzin wyjaśnia im Pisma, a dopiero wieczorem się przemienia. Po co to wszystko? Żeby dotrzeć do serc- ich i Twojego! Po to są Twoje historie życia, każda z nich. Po to Twoje życie tak się plącze, zmienia, gmatwa, po to ciągle coś się dzieje- żebyś pokochał Boga w swoim życiu, bo On w nim jest. Bóg ma dla nas nieprawdopodobną historię. Dokładnie dla każdego z nas. Zaczynamy kochać po wielu doświadczeniach, z czasem, powoli i dotyczy to zarówno miłości do ludzi jak i do Boga. Zwracasz się z prośbą do Boga- o pracę, dobrego męża, zdrowie, sukces życiowy. I On się zgadza. Dodaje jedynie od siebie, że rozłoży realizację tych planów na najbliższe 40 lat. Po to, żebyś Go w tym czasie bardziej poznał i pokochał.

Jeśli Bóg nas nudzi to nie jest to prawdziwy Bóg, a jedynie jakaś Jego karykatura. Złe oblicze Boga pozbawia życie sensu. Staje się cierpieniem dla cierpienia, bólem dla bólu, radością dla radości. Nie wypływa z tego nic głębszego, co więcej- staje się zlepkiem przypadkowych zdarzeń, które prowadzą nas donikąd.
Bóg daje możliwość żeby Go poznać, możliwość. Jezus nie przyjdzie i nie powie: „Jezus, 78kg, 1,84m, z pochodzenia Nazarejczyk, syn Maryji, z zawodu Mesjasz, miło mi.” Daje Ci doświadczenia, historię życia, w której jest zaskakujący i nieprawdopodobny.
Jezus nie stawia barier swojego poznania. To my sami je sobie stawiamy, szukamy wymówek, żeby Go nie spotkać, żeby nas nie dotknął swoją miłością. Te bariery są najtrudniejsze do przejścia. Wmawiamy sobie, że na Niego nie zasługujemy. Tylko skoro On sam tworzy nasze życie, mozolnie lepi każdy dzień, planuje każdą sekundę i doświadczenie, to jak bardzo sami siebie okłamujemy… Bóg czyni z nas swoje dzieci i pozwala nam na zuchwałość jakiej może dopuścić się jedynie dziecko w stosunku do własnych, kochających rodziców. Tak jak to ukazano w „Pasji”, gdzie Jezus ochlapał Maryję wodą. Traktujesz Boga jak tatę, którego mógłbyś ochlapać wodą w upalny dzień…?

Moje życie jest życiem Bożego dziecka. Wszystko w nim ma sens, wszystko w nim jest łaską. To jest tak wielka tajemnica, bo nie zawsze jest różowo. Mój rozum tego nie pojmuje. Ale rozum ani w miłości, ani w wierze na nic się zdadzą.

Wierzyć to znaczy uznać się obdarowanym 

 

* inspired by x. Pawlukiwicz 


Sprawa Tomka.
Chciałabym żeby od razu porozmawiał z o. Piotrem, żeby od razu wszystko się zmieniło. Ale Bóg chciał inaczej- o. Piotr wróci za tydzień, wyjechał na rekolekcje. Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy gdy się o tym dowiedziałam- że to będzie jeden z moich najtrudniejszych i najdłuższych tygodni. Ale teraz zaczynam rozumieć.

Bóg uzdrawia z cierpień fizycznych i duchowych ludzi wierzących w Jego moc i tylko dla wzrostu wiary. W tym przypadku nie chodzi tylko o wiarę Tomka. Jak wielki jest to egzamin z mojej wiary i ufności. Jak wielopłaszczyznowo testowane jest moje zawierzenie Bogu.
Po pierwsze wiara w wolę Bożą. Wydawać by się mogło, że Bóg chce zbawienia człowieka. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości! Ale Bóg widzi szerzej, dalej, głębiej, dokładniej, perfekcyjnie. I być może to nie ten czas dla Tomka, może on ma teraz odejść, żeby wręcz zderzyć się z Bogiem na innym zakręcie swojego życia? Jeśli Bóg odpowie teraz na moją modlitwę mówiąc „poczekaj” albo „nie” to czy moja wiara jest wystarczająco silna żeby pozwoliła mi się na to zgodzić, przyjąć z pokorą Bożą decyzję?
„Wiara to nie klucz, który otwiera magiczne drzwi, za którymi czeka nas natychmiastowe uzdrowienie czy bogactwo. Wiara to przekonanie, że Boża odpowiedz jest tak samo pełna miłości, kiedy mówi On „tak”,  jak i wówczas kiedy mówi nam „nie”.*” To jest tydzień dla mnie. Tydzień na sprawdzenie mojej wytrwałości w modlitwie, mojego zaufania, mojej Wiary.
Boża wola nie jest jedynym aspektem, który jest „badany”. Bo musi paść pytanie czy wierzę w Ducha Świętego, który przemawia przez osobę bierzmowaną? Czy wierzę, że przemawia przez o. Piotra? Czy wierzę, że poprzez sakrament kapłaństwa sam Bóg go namaści, wybrał i posłał dając mu swą moc? Czy jeśli padną jakieś niewygodne, trudne słowa, ciężkie do przyjęcia, jeśli Tomek się ode mnie odwróci i będzie miał do mnie pretensje z powodu o. Piotra to czy zachowam wiarę, że to były naprawdę Boże słowa? Czy wierzę, że o. Piotr jest wybrany przez samego Jezusa?
Uzdrowienia mają służyć wzrostowi wiary. Ale ja nie chcę wystawiać Boga na próbę, mówić mu: „OK., jak uzdrowisz Tomka uwierzę bardziej.”Bo powinnam wierzyć bardziej bez względu na to. Powinnam wierzyć, że Bóg, jeśli pozwoli mu teraz na wolność decyzji to i tak go nie zostawi, bo nie zostawia nikogo. Powinnam mieć pokorę, bo zamysły Boga są tak niepojęte, że nie jestem w stanie ich zgłębić a swojej ludzkiej marności, nawet wtedy wierząc. Wierzyć czyli ufać, kiedy cudów nie ma. I trzeba tu pamiętać, że to nie sprowadza się do bierności, uznania że Bóg już wszystko postanowił. Postanowił, ale nas kocha i jeśli jest to zgodne z Jego wolą i będziemy Go o coś usilnie prosić to da nam. Może nie już, nie teraz, za tydzień, rok, 10 lat. Ale trzeba Boga prosić z ufnością!

„Nie moja, lecz Twoja wola niech się stanie”  Łk 22, 42.

„Jeśli chcesz, możesz mnie uzdrowić” Mt8, 2.

Jeśli chcesz Panie!

*z „Matka Angelica odpowiada”

Grzegorz jest człowiekiem, który najprawdopodobniej nigdy nie dowie się, że napisałam o nim  w internecie, o tym, jak głęboko zapadł w moje serce, jak bardzo stał się ważny.

„Wszystko co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych mnieście uczynili.”
Ta Ewangelia sprzed paru dni uderzyła mnie mocno. Zastanawiałam się, czy jest rzeczywiście coś, co mogę zrobić dla tych, którzy są głodni, spragnieni, nadzy.
Kupiłam drożdżówkę i poszłam „w miasto” szukać Boga. I tu pierwsza lekcja pokory- dlaczego szukam Boga wśród ludzi, skoro każdy z nich ma w sobie Boga. Dlaczego stawiam się ponad nimi i szukam tego jednego uniżonego, któremu w swojej cudowności będę mogła pomóc. Stek bzdur. Jestem taka sama jak wszyscy inni, nawet gorsza. Niczym się od nich nie różnię. NICZYM!
Lekcja pokory numer dwa- w przejściu koło dworca na wózku inwalidzkim siedziała babcia z kubeczkiem. Serce mi mocniej zabił0, podeszłam do niej, powiedziałam dzień dobry i zapytałam, czy chce drożdżówkę. I ta kobieta powiedziała, że nie. Walnął mnie grom z jasnego nieba, że jak to ona może nie chcieć mojej pomocy, mojej super pomocy, dobroci serca. I oto chwała Boża, bo się nie zdenerwowałam. Poczułam się  poniżona, ale się nie zdenerwowałam. Jezusowe „nadstaw drugi policzek”. Zrozumiałam jak musi się czuć Jezus dający nam swoją „drożdżówkę”, której nie chcemy…

Poszłam dalej i wtedy poznałam Grzegorza. Siedział na końcu schodów, przy początku przejścia podziemnego na wózku, bez nóg, z gitarą i śpiewał: „Trzeba pięknie żyć, trzeba godnie umierać!”
Zawahałam się, ale zaryzykowałam. Zabiłam w sobie poczucie wyższości, godności. Ten człowiek ujął mnie swoją odwagą i prawdziwością. Podeszłam do niego, przywitałam się i zapytałam czy chce drożdżówkę. Odpowiedział, że dlaczego by nie, czym chata bogata. Sięgnęłam do plecaka, podałam mu ją na co on zastrzelił mnie swoim pytaniem- Co masz na palcu?
Ułamek sekundy, nieduży, metalowy, niewyróżniający się, a on już wiedział, że  to różaniec. Więc mu odpowiedziałam z lekkim wahaniem w głosie, że tak. Zapytał czy jestem w jakiejś wspólnocie, czy działam w kościele, czy wierzę w Boga. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że bez Boga umieram, nie umiem bez niego sobie poradzić.
Wtedy zaczął mi opowiadać o sobie, o swoim życiu, o tym jak stracił nogi, o kobiecie, którą kochał, o tym, że cieszy się, że Jan Paweł II będzie ogłoszony świętym, że dane mu było tego doczekać. O tym, że jest sam na świecie, że czasem myśli sobie po co to wszystko, że jego życie nie ma sensu, że chciałby ze sobą skończyć. Nie mogłam przestać patrzeć mu w oczy. Miał w tych oczach Boga.
Zaśpiewał i zagrał mi kilka swoich kawałków. Dano nie czułam takiej Bożej mocy, łaski i radości. Jasne,  że miał poślizgi w swoim życiu, nawet podczas naszej rozmowy był na lekkim gazie. Ale nie o to chodzi. On cały czas miał, a właściwie ma, nadzieję. Gdzieś głęboko w sobie ma świadomość Boga, zna siłę modlitwy, bo poprosił mnie o dziesiątkę różańca w jego intencji ze łzami w oczach. Człowiek, który nie ma nic mówi o swoich amputowanych nogach, że wypożyczył je chwilowo Panu Bogu. Człowiek, który rozumie słowa Papieża całym sobą i pisze dla niego piosenki. Człowiek, który ufa, że może być lepiej, a jeśli nawet nie, to wszystko i tak ma sens.

Wielki Człowiek!

Jeśli ktoś z was pomyśli, że napisałam to żeby chlubić się swoją dobrocią to się myli.  Ostatnią rzeczą którą chciałabym podkreślać w tej historii to moja osoba. Nie zrobiłabym tego bez Bożej miłości, którą wlał w moje wnętrze. Nigdy Grześka nie zapomnę!

Człowiek jest w każdym. Trzeba chcieć go odnaleźć. Czy to, że mam w portfelu więcej niż Grzesiek czyni mnie lepszym człowiekiem? Czy to, że chodzę na uczelnię i się kształcę daje mi większą mądrość życiową? Czy posiadanie domu przybliża mnie do domu niebieskiego? Grzesiek ma w sobie Boga, co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Każdy z nas Go w sobie ma, trzeba chcieć patrzeć głębiej i dzielić się swoim człowieczeństwem ze światem. Nasze życie dzieje się tu i teraz, nie kiedyś, za jakiś czas. I to jakie jest, zarówno nasze, jak i osób obok nas, zależy od nas.

„Bądź zmianą, którą chciałbyś ujrzeć w świecie!”

Naucz mnie ciszy.

Bo tylko w ciszy mogę Cię usłyszeć. Tylko w ciszy mogę zapomnieć o sobie, przestać mówić. Tylko w ciszy mogę przestawać być sobą dla Ciebie a stawać się Tobą. Obumierać w sobie żeby Ciebie było we mnie coraz więcej. Naucz mnie ciszy w której Twoje cuda odpowiadają o ich stwórcy. Naucz mnie ciszy, która pozwoli mi jak Samuelowi usłyszeń Twoje słowa. I nie poprzestać na usłyszeniu ale pójść ku posłuszeństwu tym słowom. Skoro jestem uczniem Jezusa, narzędziem w Jego ręku to moim zaszczytem jest spełnianie Jego woli i wypełnianie słów. Słów które muszą zapaść mi w serce, które umysłem muszę zapamiętać, ustami głosić innym, którzy nie mieli szansy usłyszeć a sercem przyjąć i żyć według nich. Całą sobą. I nie chodzi tu tylko i wyłącznie o jakieś wielkie czyny. Można z Bogiem być permanentnie, modlić się permanentnie, czyli ZAWSZE być przy nim. To tak jak z wizytą przyjaciela. Niby wszystko robimy tak samo a jednak jakoś inaczej parzymy herbatę, ciut dokładniej, inaczej smażymy jajka, myjemy się, robimy zakupy. Niby wszystko jest tak samo, a jednak inaczej. Na tym polega życie z Bogiem. Na tym polega modlitwa- nie na spotykaniu ale na nierozstawaniu się. Bez względu na wszystko. Bo nie wiadomo kiedy i przez kogo Bóg będzie chciał nam coś powiedzieć, dajmy sobie szansę Go usłyszeć.

Naucz mnie Ciszy.

http://www.youtube.com/watch?v=PW5ZnQ0vlWw

Byłam sfrustrowana, zmęczona, zła przez dłuższą chwilę. Pomyślałam sobie: „Przepraszam Boże! Nie oglądaj mnie takiej, nie chcę taka być, nie chcę żebyś mnie taką widział.”

Ale jak wielka jest moc Boża okazało się już za parę sekund, bo zrozumiałam, że taka jestem. Że jestem słaba, upadająca, że taka jest moja ludzkość i małość jako człowieka. Pychą jest chcenie, żeby Bóg widział mnie tylko w momentach moich sukcesów i triumfów. Przecież tak naprawdę chodzi o to, żeby upaść przed Nim na kolana i wyznać: Nie daję rady, potrzebuję pomocy, ratuj mnie. Bez Ciebie nie umiem, nie dam rady. Prosić nie o to, aby mnie zmienił, ale żeby pozwolił mi pokochać siebie taką jaka jestem i zechciał w swojej wszechmocy uczynić ze mnie narzędzie w swoich rękach. Nauczył mnie dawać Bożą miłość innym ludziom. Żeby ta Boża miłość zmieniała moje zachowania i nastroje. W tym objawia się cud Bożej mocy- dopiero kiedy w Bogu pokochamy siebie ze wszystkimi swoimi ułomnościami będziemy zdolni do pokochania innych ludzi, z których każdy ma jakiś problem, a później pokochanie Boga.

Wydawać się może, że to ogromne pójście na łatwiznę- „Boże, Ty się tym zajmij.”- ale tak nie jest. Tym jest świętość- uznaniem siebie za nic i Boga za stwórcę wszystkiego we mnie.

Ogromnej odwagi i pokory wymaga przyznanie się do niemocy i proszenie Boga o pomoc. Uznanie swojej małości i zobaczenie wielkości człowieka zjednoczonego z Bogiem, który pozwala Mu na wszelkie działania w jego życiu. Wiary, że dla Boga wszystko jest możliwe.

Tak naprawdę to nie my szukamy Boga, ale to Bóg szuka nas a jedyne co my powinniśmy robić to zachowywać się jak owce- krzyczeć, beczeć i machać dzwoneczkiem. Bóg czeka na naszą prośbę o pomoc. Nigdy nie złamie ludzkiej wolnej woli.

„…tą potęgą, którą może On także wszystko, co jest, sobie podporządkować „

Flp 3, 21

Maj 2024
N Pon W Śr Czw Pt S
 1234
567891011
12131415161718
19202122232425
262728293031