You are currently browsing the monthly archive for Marzec 2011.


Jaka jest moja modlitwa w chwilach kiedy dzieje się coś złego,nieplanowanego albo planowanego inaczej; w sytuacjach bez wyjścia? Pełna skruchy i zawierzenia, ufności, pokory i uniżenia czy pretensji, pychy, krzyku i żalu? Jak naprawdę ufa moje serce?

Eksploduję. Prawie za każdym razem kiedy coś nie idzie po mojej myśli. Kiedy bardzo bym czegoś chciała, a to się nie dzieje . I nie umiem zamknąć się wtedy w sobie, przeżywać tego wewnętrznie, jednocześnie nie obciążając ludzi mi bliskich raz, że moimi problemami a dwa, że złymi uczuciami . Jak wulkan zalewam innych swoją złością po to, żeby było mi łatwiej, wyżyję się, wygadam, posłucham rad. A jedyne słuszne rady może mi dać Bóg. Jedynie On wie, czego pragnie moje serce i co będzie dla mnie dobre [Mt 6, 8].  Tylko Bóg jest w stanie dowartościować moje działania. Tylko Bóg ma słowa dające życie wieczne, którymi powinnam przepełnić swoje życie.

„Dręczono Go, lecz sam pozwalał się gnębić, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak on nie otworzył ust swoich” [Iz 53, 7]

Co to jest prawdziwa radość? – wg św Franciszka

” Przybywa posłaniec i mówi, że wszyscy profesorowie z Paryża wstąpili do zakonu- to nie prawdziwa radość.
Że tak samo uczynili wszyscy prałaci z tamtej strony Alp, arcybiskupi i biskupi, również król Francji i Anglii- to nie jest prawdziwa radość.
Tak samo, że moi bracia poszli do niewiernych i nawrócili wszystkich do wiary; że mam od Boga tak wielką łaskę, że uzdrawiam chorych i czynię wiele cudów- w tym wszystkim nie kryje się prawdziwa radość.

Lecz co to jest prawdziwa radość? Wracam z Perugii i późną nocą przychodzę tu, jest zima i słota, i tak zimno, że u dołu tuniki zwisają zmarznięte sople i ranią wciąż nogi, i krew płynie z tych ran. I cały zabłocony, zziębnięty i zlodowaciały przychodzę do bramy; i gdy długo pukałem i wołałem, przyszedł brat i pyta: Kto jest? Odpowiedziałem: Brat Franciszek. A ten mówi: Wynoś się; to nie jest pora stosowna do chodzenia; nie wejdziesz. A gdy ja znowu nalegam, odpowiada: Wynoś się; ty jesteś człowiek prosty i niewykształcony. Jesteś teraz zupełnie zbyteczny. Jest nas tylu i takich, że nie potrzebujemy ciebie. A ja znowu staję przy bramie i mówię: Na miłość Bożą, przyjmijcie mnie na tę noc. A on odpowiada: Nic z tego. Idź tam, gdzie są krzyżowcy i proś.

Powiadam ci: jeśli zachowam cierpliwość i nie rozgniewam się, na tym polega prawdziwa radość i prawdziwa cnota, i zbawienie duszy. ”

Nie ma żadnego pocieszenia, satysfakcji. Prawdziwa radość polega na tym, że znikąd nie ma pocieszenia a ja jestem spokojna. Radością nie jest cierpienie św Franciszka. Radością jest to, że się nie wściekam. Bóg mnie umacnia. To nie to samo co pocieszenie Boga mnie umacnia. Kiedy On nie robi nic, a ja opierając się na Nim doznaję radości. Sam Bóg jest moim pocieszeniem.
Nic mi Boże ludzkiego nie dawaj, tylko siebie mi daj, ponadzmysłowego, to jest Prawdziwa Radość.

Boże! Naucz mnie powściągać mój język  „Niech nie wychodzi z waszych ust żadna mowa szkodliwa, lecz tylko budująca, zależnie od potrzeby, by wyświadczała dobro słuchającym.” [Ef 4, 29] Naucz mnie cierpieć w sobie dla Ciebie, bez próżnej chwały i podziwu w oczach innych.
Uczyń mnie pustym naczyniem, wolnym od pychy, zarozumiałości, moich przywiązań do grzechu byś mógł nalać wody życia w to naczynie!

dzieciństwo wiary

Moja święta wiaro z klasy 3b
z coraz dalej i bliżej
kiedy w kościele było tak cicho że ciemno
a w domu wciąż to samo więc inaczej
kiedy święty Antoni ostrzyżony i zawsze z grzywką
odnajdywał zagubione klucze
a Matka Boska była lepsza bo przedwojenna
kiedy nie miała pretensji do nikogo nawet zmokła kawka
a miłość była tak czysta że karmiła Boga
wielka i dlatego możliwa
kiedy martwiłem się żeby Pan Jezus nie zachorował
boby się komunia nie udała
kiedy rysowałem diabła bez rogów – bo samiczka
proszę ciebie moja wiaro malutka
powiedz swojej starszej siostrze

– wierze dorosłej żeby nie tłumaczyła

– dopiero wtedy można naprawdę uwierzyć
kiedy się to wszystko zawali

 

ks.Twardowski

„Nie żywi On gniewu na zawsze, bo upodobał sobie miłosierdzie. Ulituje się znowu nad nami, zetrze nasze nieprawości i wrzuci w głębokości morskie wszystkie nasze grzechy.”
Mi 7, 18-20

Dawno tak nie tęskniłam za Bogiem, za Komunią Św. Dawno nie czułam się tak niegodna, grzeszna a zarazem wiedziałam, wierzyłam, czułam, że Bóg ma Miłosierdzie dla mnie. Że jedyne co mnie od Niego oddziela to, to, że muszę paść na kolana i zabić swoją pychę, przyznać- Boże ratuj, bez Ciebie nie dam rady. Wierzyłam, że Jezus w tym sakramencie pokuty jest w stanie wszystko zmienić- oczyścić moje życie, dać mi Siebie. I tylko z Bogiem mogę gdzieś zajść. Tylko z Bogiem chcę gdzieś iść.

Uświadomiłam sobie, a właściwie Boży Duch uświadomił mi jak to wszystko składa się w całość. To, że muszę pokochać siebie, żeby kochać innych. To, że pokochanie dokonuje się Bożą mocą, że Bóg tylko na to czeka w konfesjonale, że Komunia daje prawdziwe życie i radość. Że wtedy moja śmierć staje się życiem w Bogu, Jego światłością.
Że moje nic zmienia się w Jego wszystko, w Jego „KOCHAM”, które wystarczy za wszystko. Nie potrzeba nic więcej.

Miłość na śmierć nie umiera!

 

Pan Bóg nie widzi zła.

Starsze małżeństwo przechadza się przez targ staroci. Stragany ze starymi imbrykami, wazonami, lustrami, świecznikami. I rozmowa przy każdym stoisku wygląda mniej więcej identycznie.
Mężczyzna bierze do ręki kij i mówi: Jaki śliczny!
Żona na to: co to?!
Mąż: trzon od łopaty!
Żona na to: zostaw to brzydactwo, odrapane całe, brudne, zostaw! po co Ci to?!
Mąż: patrz tu by się podheblowało,  tu by się zrobiło, pomalowało, słuchaj jakby to pięknie wyglądało!
Żona: Zostaw to, błagam Cię!
Idą do następnego straganu
Mąż: Boże jakie piękne żelazko!
Żona: Co ty?! Stara dusza przerdzewiała
Mąż: Jakie cudowne!
Żona: Po co Ci to, wyrzuć to!
Mąż: to się wszystko wyklepie, uszczelni, wymaluje!

Można zaryzykować stwierdzenie:

Bóg z szatanem idą przez świat.
Pan Bóg mówi- zobacz jaka śliczna Baśka! Szatan na to: gdzie tam śliczna- zakłamana, fałszywa, egoistka, zakochana w pieniądzach.
Pan Bóg: tu się podhebluje, tu doczyści, tam uszczelni. Tu ją wyślę na rekolekcję, tu jej postawię na drodze dobrego kaznodzieję albo spowiednika. Diabeł na to: Zostaw! Po co Ci ona?

Pan Bóg nie widzi zła!
Nawet jak upadniesz to Bóg widzi gdzie ma Cię naprawić. Błogosławiona wina. Pan Bóg tak jak prawdziwy mechanik- widzi uszkodzone auto i cieszy się na myśl co będzie musiał w nim naprawić, ale będzie robota! Iskry będą szły jak będę ją szlifował.
Jaki piękny materiał na świętą!

 

„Możemy być jedynymi Chrystusami, jakiego kiedykolwiek zobaczy nasz sąsiad.
Możemy być jedynym przykładem miłosierdzia i współczucia, które pozna nasz współpracownik.
Nasza cierpliwość w małżeństwie może być świadectwem Bożej mocy i nadprzyrodzonego męstwa,
z jakim nasi przyjaciele zetkną się w całym swoim życiu. Bóg przygotował nas na coś szczególnego
– chce żebyśmy byli święci”

za „Matka Angelica Odpowiada”

Grzegorz jest człowiekiem, który najprawdopodobniej nigdy nie dowie się, że napisałam o nim  w internecie, o tym, jak głęboko zapadł w moje serce, jak bardzo stał się ważny.

„Wszystko co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych mnieście uczynili.”
Ta Ewangelia sprzed paru dni uderzyła mnie mocno. Zastanawiałam się, czy jest rzeczywiście coś, co mogę zrobić dla tych, którzy są głodni, spragnieni, nadzy.
Kupiłam drożdżówkę i poszłam „w miasto” szukać Boga. I tu pierwsza lekcja pokory- dlaczego szukam Boga wśród ludzi, skoro każdy z nich ma w sobie Boga. Dlaczego stawiam się ponad nimi i szukam tego jednego uniżonego, któremu w swojej cudowności będę mogła pomóc. Stek bzdur. Jestem taka sama jak wszyscy inni, nawet gorsza. Niczym się od nich nie różnię. NICZYM!
Lekcja pokory numer dwa- w przejściu koło dworca na wózku inwalidzkim siedziała babcia z kubeczkiem. Serce mi mocniej zabił0, podeszłam do niej, powiedziałam dzień dobry i zapytałam, czy chce drożdżówkę. I ta kobieta powiedziała, że nie. Walnął mnie grom z jasnego nieba, że jak to ona może nie chcieć mojej pomocy, mojej super pomocy, dobroci serca. I oto chwała Boża, bo się nie zdenerwowałam. Poczułam się  poniżona, ale się nie zdenerwowałam. Jezusowe „nadstaw drugi policzek”. Zrozumiałam jak musi się czuć Jezus dający nam swoją „drożdżówkę”, której nie chcemy…

Poszłam dalej i wtedy poznałam Grzegorza. Siedział na końcu schodów, przy początku przejścia podziemnego na wózku, bez nóg, z gitarą i śpiewał: „Trzeba pięknie żyć, trzeba godnie umierać!”
Zawahałam się, ale zaryzykowałam. Zabiłam w sobie poczucie wyższości, godności. Ten człowiek ujął mnie swoją odwagą i prawdziwością. Podeszłam do niego, przywitałam się i zapytałam czy chce drożdżówkę. Odpowiedział, że dlaczego by nie, czym chata bogata. Sięgnęłam do plecaka, podałam mu ją na co on zastrzelił mnie swoim pytaniem- Co masz na palcu?
Ułamek sekundy, nieduży, metalowy, niewyróżniający się, a on już wiedział, że  to różaniec. Więc mu odpowiedziałam z lekkim wahaniem w głosie, że tak. Zapytał czy jestem w jakiejś wspólnocie, czy działam w kościele, czy wierzę w Boga. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że bez Boga umieram, nie umiem bez niego sobie poradzić.
Wtedy zaczął mi opowiadać o sobie, o swoim życiu, o tym jak stracił nogi, o kobiecie, którą kochał, o tym, że cieszy się, że Jan Paweł II będzie ogłoszony świętym, że dane mu było tego doczekać. O tym, że jest sam na świecie, że czasem myśli sobie po co to wszystko, że jego życie nie ma sensu, że chciałby ze sobą skończyć. Nie mogłam przestać patrzeć mu w oczy. Miał w tych oczach Boga.
Zaśpiewał i zagrał mi kilka swoich kawałków. Dano nie czułam takiej Bożej mocy, łaski i radości. Jasne,  że miał poślizgi w swoim życiu, nawet podczas naszej rozmowy był na lekkim gazie. Ale nie o to chodzi. On cały czas miał, a właściwie ma, nadzieję. Gdzieś głęboko w sobie ma świadomość Boga, zna siłę modlitwy, bo poprosił mnie o dziesiątkę różańca w jego intencji ze łzami w oczach. Człowiek, który nie ma nic mówi o swoich amputowanych nogach, że wypożyczył je chwilowo Panu Bogu. Człowiek, który rozumie słowa Papieża całym sobą i pisze dla niego piosenki. Człowiek, który ufa, że może być lepiej, a jeśli nawet nie, to wszystko i tak ma sens.

Wielki Człowiek!

Jeśli ktoś z was pomyśli, że napisałam to żeby chlubić się swoją dobrocią to się myli.  Ostatnią rzeczą którą chciałabym podkreślać w tej historii to moja osoba. Nie zrobiłabym tego bez Bożej miłości, którą wlał w moje wnętrze. Nigdy Grześka nie zapomnę!

Człowiek jest w każdym. Trzeba chcieć go odnaleźć. Czy to, że mam w portfelu więcej niż Grzesiek czyni mnie lepszym człowiekiem? Czy to, że chodzę na uczelnię i się kształcę daje mi większą mądrość życiową? Czy posiadanie domu przybliża mnie do domu niebieskiego? Grzesiek ma w sobie Boga, co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Każdy z nas Go w sobie ma, trzeba chcieć patrzeć głębiej i dzielić się swoim człowieczeństwem ze światem. Nasze życie dzieje się tu i teraz, nie kiedyś, za jakiś czas. I to jakie jest, zarówno nasze, jak i osób obok nas, zależy od nas.

„Bądź zmianą, którą chciałbyś ujrzeć w świecie!”


„Jeśli u siebie usuniesz jarzmo, przestaniesz grozić palcem i mówić przewrotnie, jeśli podasz twój chleb zgłodniałemu i nakarmisz duszę przygnębioną, wówczas twe światło zabłyśnie w ciemnościach, a twoja ciemność stanie się południem.
Pan Cię zawsze prowadzić będzie, nasyci duszę twą na pustkowiu”

Iz 58, 9b- 11a

„Miłość nie jest kochana” powiedział św Franciszek i miał rację.

Bóg jest miłością!
Samą miłością, bezwarunkową, niepojętą i ogromną! Nie próbuj jej zrozumieć,
bo nie dasz rady. A my, zamiast zatapiać się w tej miłości, tonąć w jej zachwycie, wybieramy swój własny świat, bez Boga. Albo z Bogiem gdzieś na pograniczu, ostatnim miejscu. Jak ciężkie musi być życie człowieka niewierzącego!

Jak bardzo męczące, załamujące musi być ciągłe liczenie na siebie i innych ludzi, którzy też przecież są ułomni i zawodni. Bez oparcia, bez pocieszenia i pociechy. Zdanym tylko na siebie, gdzie świat na każdym kroku nam pokazuje jaki jest beznadziejny, bezwartościowy, gdzie co chwila spotyka nas jakieś nieszczęście, problemy. I znikąd pomocy, zawsze samemu. Choć moim zdaniem Chrystus i tak zawsze jest przy człowieku. Tyle tylko, że osoba niewierząca nie chce zdać sobie z tego sprawy.

Kiedy myślę sobie o szczęściu jakie mam, o wierze danej mi od Boga, bo niczym sobie na nią nie zasłużyłam. Kiedy myślę o miłosierdziu Boga względem mnie. O tym, że choćby cały świat się mnie wyparł- On ze mnie nie zrezygnuje. Kiedy wiem, że jest ktoś, kto kocha mnie z CAŁYM dobrodziejstwem inwentarza, gdzie ja sama siebie tak nie potrafię kochać. Nie ma większej radości niż ta pewność. Nie ma lepszego pocieszenia niż przylgnięcie całym sobą do Boga.  Niczego tak nie pragnę jak Bożej miłości, ciągłego przebywania z nim. Świadomości, że mogę Mu powiedzieć wszystko, nikt mi tak nie doradzi jak On. Nic nie daje takiego spokoju serca, kiedy w moim życiu szaleją największe huragany, jak patrzenie na Boga. Nic tak nie dodaje sił jak jego Ciało w moim.

I niesamowicie boli mnie, że ludzie tego nie chcą. Czasem nawet nie próbują znaleźć Boga, odrzucając go, nie pozwalając się dotknąć tej miłości i cudowi. Nie pozwalają poruszyć swojego życia, które bez Boga i tak, wcześniej czy później, się zawali, bo jest zbudowane na piasku. Są ludzie, których kocham, którzy cierpią, dla których zrobiłabym wszystko, żeby ulżyć im w tym bólu, pomóc przez to przejść. Wiem, że może ich uzdrowić tylko Bóg, tylko On ma to, czego im brakuje do szczęścia. Tylko Bóg skleja to wszystko w całość, nadaje sens, podtrzymuje, prowadzi. Tylko w Bogu można znaleźć klucz do zrozumienia swojego życia. I nie mogę znieść tego, że oni nie chcą Bożej łaski, nie chcą tej pomocy. Serce mnie boli, bo wiem, czego sama doświadczyłam od Boga. Każdy chce się dzielić swoim szczęściem z ludźmi, na których mu zależy a źródłem mojego szczęścia jest Jezus!

Bóg nic nie zrobi wbrew wolnej woli człowieka, nic! Na wszystko musimy wyrazić zgodę.
Paradoks Bożej wszechmocy, która czeka na pozwolenie z szacunku do człowieka, swojego stworzenia. Paradoks ludzkiego myślenia, że Bóg nas ogranicza, a On po prostu cierpliwie na nas czeka z uczuciami, których cudowności nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić w żaden sposób!

Miłość nie jest kochana…

„Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a ja was pokrzepię. ”
Mt 11, 28

Naucz mnie ciszy.

Bo tylko w ciszy mogę Cię usłyszeć. Tylko w ciszy mogę zapomnieć o sobie, przestać mówić. Tylko w ciszy mogę przestawać być sobą dla Ciebie a stawać się Tobą. Obumierać w sobie żeby Ciebie było we mnie coraz więcej. Naucz mnie ciszy w której Twoje cuda odpowiadają o ich stwórcy. Naucz mnie ciszy, która pozwoli mi jak Samuelowi usłyszeń Twoje słowa. I nie poprzestać na usłyszeniu ale pójść ku posłuszeństwu tym słowom. Skoro jestem uczniem Jezusa, narzędziem w Jego ręku to moim zaszczytem jest spełnianie Jego woli i wypełnianie słów. Słów które muszą zapaść mi w serce, które umysłem muszę zapamiętać, ustami głosić innym, którzy nie mieli szansy usłyszeć a sercem przyjąć i żyć według nich. Całą sobą. I nie chodzi tu tylko i wyłącznie o jakieś wielkie czyny. Można z Bogiem być permanentnie, modlić się permanentnie, czyli ZAWSZE być przy nim. To tak jak z wizytą przyjaciela. Niby wszystko robimy tak samo a jednak jakoś inaczej parzymy herbatę, ciut dokładniej, inaczej smażymy jajka, myjemy się, robimy zakupy. Niby wszystko jest tak samo, a jednak inaczej. Na tym polega życie z Bogiem. Na tym polega modlitwa- nie na spotykaniu ale na nierozstawaniu się. Bez względu na wszystko. Bo nie wiadomo kiedy i przez kogo Bóg będzie chciał nam coś powiedzieć, dajmy sobie szansę Go usłyszeć.

Naucz mnie Ciszy.

http://www.youtube.com/watch?v=PW5ZnQ0vlWw

Byłam sfrustrowana, zmęczona, zła przez dłuższą chwilę. Pomyślałam sobie: „Przepraszam Boże! Nie oglądaj mnie takiej, nie chcę taka być, nie chcę żebyś mnie taką widział.”

Ale jak wielka jest moc Boża okazało się już za parę sekund, bo zrozumiałam, że taka jestem. Że jestem słaba, upadająca, że taka jest moja ludzkość i małość jako człowieka. Pychą jest chcenie, żeby Bóg widział mnie tylko w momentach moich sukcesów i triumfów. Przecież tak naprawdę chodzi o to, żeby upaść przed Nim na kolana i wyznać: Nie daję rady, potrzebuję pomocy, ratuj mnie. Bez Ciebie nie umiem, nie dam rady. Prosić nie o to, aby mnie zmienił, ale żeby pozwolił mi pokochać siebie taką jaka jestem i zechciał w swojej wszechmocy uczynić ze mnie narzędzie w swoich rękach. Nauczył mnie dawać Bożą miłość innym ludziom. Żeby ta Boża miłość zmieniała moje zachowania i nastroje. W tym objawia się cud Bożej mocy- dopiero kiedy w Bogu pokochamy siebie ze wszystkimi swoimi ułomnościami będziemy zdolni do pokochania innych ludzi, z których każdy ma jakiś problem, a później pokochanie Boga.

Wydawać się może, że to ogromne pójście na łatwiznę- „Boże, Ty się tym zajmij.”- ale tak nie jest. Tym jest świętość- uznaniem siebie za nic i Boga za stwórcę wszystkiego we mnie.

Ogromnej odwagi i pokory wymaga przyznanie się do niemocy i proszenie Boga o pomoc. Uznanie swojej małości i zobaczenie wielkości człowieka zjednoczonego z Bogiem, który pozwala Mu na wszelkie działania w jego życiu. Wiary, że dla Boga wszystko jest możliwe.

Tak naprawdę to nie my szukamy Boga, ale to Bóg szuka nas a jedyne co my powinniśmy robić to zachowywać się jak owce- krzyczeć, beczeć i machać dzwoneczkiem. Bóg czeka na naszą prośbę o pomoc. Nigdy nie złamie ludzkiej wolnej woli.

„…tą potęgą, którą może On także wszystko, co jest, sobie podporządkować „

Flp 3, 21

Pierwszym pytaniem, które powinno paść jest pytanie o cel tego blogu. Moim marzeniem jest  żeby ludzie znaleźli w nim odpowiedzi, żeby coś zmienił, kogoś poruszył, dotknął, pobudził do myślenia a może nawet działania. A o czym będzie? Jak zawsze o życiu, tym teraźniejszym i przyszłym. Po części o życiu ludzkim ale najbardziej o życiu Bożym w życiu ludzkim. O kompilacji i nierozerwalności tych dwóch istnień, o ich wzajemnym przenikaniu, potrzebie i zrozumieniu.

Tak, chciałabym żeby był to blog teologiczny ale zrozumiały dla wszystkich. W domyśle dla tych, którzy spotkali Boga i dla tych, którzy nie mieli wystarczająco dużo szczęścia, dla tych, którzy chcieliby Go spotkać i dla tych, którym nie jest On potrzebny a nawet dla tych którzy uważają, że Go nie ma. Moim celem nie jest przekonywanie nikogo, to bardzo trudne zadanie. Po prostu będę tu pisać o moich doświadczeniach, spotkaniach, poruszeniach i przemyśleniach. O sprawach dla mnie ważnych, które spędzają mi sen z powiek a jednocześnie nadają sens upływającym chwilom. Internet stał się tym medium, w którym szukamy odpowiedzi na nurtujące nas pytania zarówno te czysto wiedzowe, jak też te bardziej filozoficzne, egzystencjonalne, moralizatorskie. Mi samej niejednokrotnie przyszło czerpać z mądrości innych, które zapadały mi w serce i powracały w chwilach ważnych. Więc jeśli Ciebie, drogi Czytelniku, coś w tym blogu poruszy zdenerwuje albo pobudzi do refleksji zostań jego współtwórcą i napisz do mnie

Życzę miłej lektury ;)

 

Marzec 2011
N Pon W Śr Czw Pt S
 12345
6789101112
13141516171819
20212223242526
2728293031