Pewnego dnia
podziękuję Ci za wszystko
co mi dałeś
za skrzydła zbyt duże
żeby chodzić twardo po ziemi
lecz za małe by wznieść się bliżej Ciebie
za ból zbyt silny
żeby spokojnie zasnąć
lecz za słaby by móc się już nie obudzić
za wiarę
zbyt dużą żeby o Tobie zapomnieć
lecz za małą by być pewnym że jesteś
za nadzieję
zbyt wielką by rzucić się w ciemność
lecz za małą by mieć spokojny oddech
i wreszcie podziękuję Ci za miłość

zawsze zbyt małą.

/Bartosz Jasiński/

I-surrender

Przychodzi taki punkt życia. Punkt przegięcia, kiedy masz już realnie i prawdziwie dość…
Kiedy w tym, co robisz przestajesz widzieć sens i spełnienie.
Kiedy zaczynasz zastanawiać się co tak naprawdę jest celem Twojego życia.
A kiedy już podejmujesz jakąś decyzję to, czego pragniesz okazuje się być nieosiągalne.
Nie teraz.
Taki moment kiedy codzienność wydaje się jałowa, pusta i zmarnowana.
Punkt braku słów krzyczącego serca.
Krzykiem milczącego poddaństwa.
W zaufaniu i próbie wiary w jedyny stały, pewny i niezawodny “element” Twojego życia.
Jedno spojrzenie w oczy… jedno…
http://www.youtube.com/watch?v=HcnfT4arZtI

Czy istnieje jakiś niezawodny, sprawdzony sposób na znajdywanie odpowiedzi? Życiowych ścieżek? Zrozumienia wszelako pojmowanej „woli Bożej”?

Jak odróżnić miłość od próby zaspokojenia swoich emocji i tęsknot?
Jak wybrać pomiędzy krzyżem bycia przyjacielem, a uspokojeniem nadchodzącym wraz z odejściem, usunięciem się w cień?
Służba drugiej osobie czy masochizm emocjonalny?
Spełnianie moich pragnień czy pokorne zgadzanie się na wszystko?
Służba przez obecność czy karmienie się ochłapami relacji?
Bycie wyłącznie „dla” kogoś, czy szanowanie samej siebie?
Jak doprowadzić samą siebie do dojrzałych decyzji, do trwania w nich, do przyjęcia sercem tego co rozum wie?

I jak w tym wszystkim, co nawet nazwać jest trudno, a co dopiero zrozumieć, jak w tym wszystkim znaleźć Boga? Jak zrozumieć czego On chce? Skoro wie czego ja to pozostaje tylko ustalić jedną wspólną wersję zdarzeń. Tylko jak…?
Jak dostrzec sens w poczuciu absolutnego braku sensu…

Nie, to nie jest ciastko z wróżbą. Przynajmniej nie dla mnie…

„Dlatego powiadam wam: Wszystko o co prosicie na modlitwie stanie się wam, TYLKO WIERZCIE, ŻE OTRZYMACIE”

I nie- to nie supermarket. To miłość. Ale ta mądra- dojrzała, ojcowska i wychowująca…

P1100575

Jedno niewinne zdanie, które w dodatku pewnie niedługo zostanie odczytane przez jego Autora. Jedno niewinne zdanio- pytanie. Plus niby nic nie znaczący komentarz, a wystarczyło żeby mnie sprowokować do myślenia, co w konsekwencji oznacza powrót do tego „bloga” (strasznie nie lubię tego słowa.. może chociaż „notatnik”?). Powrót, ale nie wolny od wątpliwości. Najbardziej to chyba można odczuć zastanawiając się komu dało by się link do tej lektury. Już pomijając argumenty skromności w mojej głowie pojawia się wielki znak zapytania pod tytułem „ekshibicjonizm emocjonalny czy jeszcze nie”? Mimo wszystko treści tu zawierane to nie są jakieś tam codzienne doznania ze spożywczaka, zamyślenia nad wiadrem marchewki… Z jednej strony o wiele łatwiej jest wpuścić w swoją duszę kogoś, kogo nigdy zapewne się nie pozna i nie spotka. Ale jeśli już może to być ktoś kto Cię zna, mija na ulicy, spotyka na uczelni. Co wtedy? Czy nadal nie pozbawiam siebie intymności spotkań zarezerwowanych wyłącznie dla uczestników dialogu, lub najbliższych przyjaciół, z którymi rozmowy o „dusznych” sprawach są chlebem powszednim? Mam nadzieję, że nie, że osąd „najcenniejszej cząstki” przeprowadziłam słusznie. Czyli to co „Nasze” pozostanie wyłącznie „Nasze”. Was, drodzy czytelnicy proszę o to samo.
Dlaczego warto wracać? Choćby dlatego, że kobieta myśli gdy formułuje swoje zdania (ta teoria naukowa została udowodniona wyłącznie empirycznie). Dlatego też- coby nie prowokować losu chodząc ulicami i mamrocząc do siebie- być może coś od czasu do czasu szrajbnę ;)

W życiu każdego z nas jest takie coś, co przeszkadza nam iść dalej. W tym momencie każdy kto to czyta wie już o czym mówię. Jest to albo jakiś grzech, który ciągle i ciągle się popełnia, albo sytuacja rodzinna, albo jakaś relacja, albo jakaś krzywda z przeszłości. Coś takiego o czym myślisz, że gdybym tylko tego nie miał to wszystko byłoby super. Różne rzeczy jestem w stanie znosić ale gdybym tylko tej jednej rzeczy nie miał to byłoby świetnie. Ale idąc za księgą Tobiasza można zadać sobie pytanie, że może gdybyś tego nie miał twoja Sara- czyli największe twoje szczęście- byłaby dla ciebie nie do osiągnięcia…?

Po grecku „nawrócić się” oznacza „zmienić myślenie”.

Może nadszedł czas żeby usiąść ze swoją wielką rybą, legionem demonów albo czymkolwiek innym co nam ciąży i inaczej na to spojrzeć. Po co? bo bardzo możliwe, że masz to właśnie dlatego, że Bóg szykuje Ci jakąś „Sarę”. Być może modlisz się nieustannie prosząc Boga żeby nam to zabrał, żeby nas uwolnił, żeby dało się to jakoś ominąć. A może właśnie dlatego dzieje Ci się to, co Ci się dzieje, bo Pan Bóg wie co za chwilę Ci się przydarzy.  Żeby w największych porażkach naszego życia zobaczyć Boże działanie trzeba mieć serce jak święty Józef. Zobaczyć interwencję Bożą w największym swoim życiowym nieszczęściu. Być może teraz cały czas upadasz, musisz się podnosić i może to jest po to, żebyś się czegoś nauczył i w najważniejszym momencie wiedział jak się wstaje? I nie chodzi tu o jakąś dziką radość z powodu problemów, z którymi sobie nie radzimy, satysfakcję z upadków, wmawianie sobie, że ta ryba, która mnie pożera od 10 lar jest super. Nie! Nawróć się, zmień myślenie, i inaczej patrz na to, co ci się dzieje. Bo to piekło może w przyszłości stać się dla ciebie źródłem największego błogosławieństwa. A co jeśli nie potrafisz inaczej o tym myśleć? To wtedy proś Boga – „pokaż mi to inaczej!” A jeśli nie otrzymasz takiej łaski to błagaj, żeby dane Ci było dojść do Twojej „Sary”, skoro mi to Boże dałeś, skoro pozwalasz żeby to się działo we mnie to daj mi poznać tę Sarę, która gdzieś tam na mnie czeka, to dobro, najszczęśliwsze dla nas miejsce, które już dla mnie wyszykowałeś. Daj mi tak niewyobrażalną wiarę w to, że wiesz co robisz, że niczego nie wypuszczasz z rąk, że nie przesypiasz żadnego momentu mojego życia…

W ewangelii św Łukasz w piątym rozdziale Pan Jezus każe wypłynąć Piotrowi na połów i pokazuje mu, że tak naprawdę to On włada rzeczywistością. Że jeśli Pan Jezus mówi, że ryby łowi się w dzień, a nie w nocy, to łowi się je w dzień, a nie w nocy. Że jeśli ryb tam nie ma, a Pan Jezus mówi „zarzućcie sieci” to te ryby tam są, mimo, że ich tam nie ma. Dlatego Piotr wyszedł z łodzi i przyszedł do Jezusa- bo wiedział, że jak Jezus mówi, że się po wodzie chodzi, to się po wodzie chodzi chociaż się nie chodzi. Na tym to właśnie polega- Piotr nie mówi „będę chodził”, mówi KAŻ MI, a przyjdę. Ja wiem, że sam nie pójdę, za bardzo się tego boję ale jak Ty mi powiesz każ mi to ja będę po tym chodzić. Każ mi Jezu się nie bać, inaczej to zobaczyć, zmienić myślenie, bo jak mi powiesz, to się wydarzy.

* inspired by o. Adam Szustak OP
Mt 14, 22-33
Łk 5, 4-11
Tb 4-9

kazanie o Szustaka, dominikanina, mam nadzieję że rozpowszechnianie jego jest dozwolone.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,937,szustak-op-o-tym-co-wkurza-jezusa.html

W każdym razie ostatnich ok 7 minut mnie zabiło…
Nie powinno mnie być w świątyni…

„Fenomenologia to kierunek filozoficzny, którego nazwa pochodzi od greckiego słowa phainomenon oznaczającego to, co się jawi. Metoda fenomenologiczna polega na opisie i oglądzie tego, co bezpośrednio jest dane. Ta metoda filozofowania odbiega od codziennych sposobów orientowania się w rzeczywistości. Podejście fenomenologiczne różni się od naturalnego nastawienia bezzałożeniowością. W nastawieniu naturalnym mamy na temat świata pewne założenia, domysły, teorie, spekulacje. Fenomenologia nawołuje do ich odrzucenia po to, by przyjrzeć się światu tak, jak się on jawi. ”

Gdyby można było tak po prostu nie planować.
Tworzymy w naszych umysłach daleko posunięte plany odnośnie naszych relacji z Bogiem- odczuć na modlitwie, uniesień podczas Mszy Św. poczucia tęsknoty. A przecież to niemożliwe. Bóg taki nie jest, nie da się Go zaplanować.
Planujemy nasze relacje, reakcje innych ludzi na nasze słowa, zdarzenia, które nadejdą. Oczekujemy od innych miłości, zmian, podporządkowania naszej chęci bycia zauważoną, docenioną. Zamiast tak po prostu kochać „ze wszystkim”.
Gdyby można było tak po prostu nie planować…

Bo ja bym chciała. Bo ja tak to widzę. Bo moim zdaniem. Bo JA. Moje chcę, moje wizje. 

A Pan Bóg mówi NIE!

„Dlatego zamknę jej drogę cierniami i murem otoczę, 
tak że nie znajdzie swych ścieżek. 
9 Za kochankami swymi pobiegnie, ale ich nie dogoni; 
pocznie ich szukać, ale nie znajdzie. […]
11 Dlatego wrócę i zabiorę swoje zboże w odpowiedniej chwili 
i swój moszcz we właściwej porze, 
odejmę moją wełnę i len, 
co miały okryć jej nagość. 
12 Potem obnażę ją przed oczami kochanków, 
i nikt jej nie wyrwie Mi z ręki. […]

16 Dlatego chcę ją przynęcić, 
na pustynię ją wyprowadzić 
i mówić jej do serca. „

To Bóg o tym decyduje. Prosimy ale to On decyduje, upomina się o nas, pozbawia nas naszych „Izaaków” którzy stali się dla nas wszystkim żebyśmy na nowo uświadomili sobie że nic nie mamy bez Niego! Nic. A nawet jeśli wydaje nam się że coś to jutro możemy tego nie mieć i to w Bogu mamy znajdywać siebie a dopiero później, połączeni z NIM, w świecie.

Nie rozkminiaj- ŻYJ!

„Wystarczy Ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali.”- Kor 12, 9

„Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga.”- Ef 2, 8

„Temu zaś, który mocą działającą w nas może uczynić nieskończenie więcej niż to, o co my prosimy czy rozumiemy.”- Ef 3, 20

„Z ochotą służcie, jak gdybyście służyli Panu, a nie ludziom, świadomi tego, że każdy, jeśli uczyni coś dobrego, otrzyma to z powrotem od Pana”- Ef 6, 7

„Bądźcie mocni w Panu siłą Jego potęgi”- Ef 6, 10

„Bo kto uważa, że jest czymś, gdy jest niczym, ten zwodzi samego siebie” – Ga 6, 3

„Albowiem to Bóg jest w nas sprawcą i chcenia i działania zgodnie z Jego wolą.”- Flp 2, 13

„[…] mocą, którą może On także wszystko, co jest, sobie podporządkować.”- Flp 3, 21

„O nic się już nie martwcie, ale w każdej sprawie wasze prośby przedstawiajcie Bogu w modlitwie i błaganiu z dziękczynieniem.”- Flp 4, 6

„Albowiem wolą Bożą jest wasze uświęcenie”- Tes 4, 3

Pan da Ci zrozumienie we wszystkim” – 2 Tm 2, 7

„Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam?”- Rz 8, 31

„U was zaś nawet włosy na głowie wszystkie są policzone”- Łk 12, 7

„Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, zanim jeszcze Go poprosicie”- Mt 6, 8

„Ja bowiem znam zamiary, jakie mam wobec was– wyrocznia Pana- zamiary pełne pokoju, a nie zguby, by zapewnić wam przyszłość jakiej oczekujecie. Będziecie mnie wzywać zanosząc do Mnie modlitwy, a Ja was wysłucham. Będziecie mnie szukać i znajdziecie Mnie, albowiem będziecie mnie szukać z całego serca. Ja zaś sprawię, że Mnie znajdziecie.”- Jr 29, 11- 14

„On nie pozwoli zachwiać się Twej nodze ani się zdrzemnie Ten, który cię strzeże. […] Pan twoim cieniem przy twym boku prawym. Pan cię uchroni od zła wszelkiego, czuwa nad twoim życiem.” Ps 121, 3-5

Wierzyć to znaczy nie pytać jak długo jeszcze mamy iść po ciemku. 


		

To mówi Pan Bóg: „Oto Ja sam będę szukał moich owiec i będę miał o nie pieczę. Jak pasterz dokonuje przeglądu swojej trzody, wtedy gdy znajdzie się wśród rozproszonych owiec, tak Ja dokonam przeglądu moich owiec i uwolnię je ze wszystkich miejsc, dokąd się rozproszyły w dni ciemne i mroczne.
Ja sam będę pasł moje owce i Ja sam będę je układał na legowisko, mówi Pan Bóg. Zagubioną odszukam, zabłąkaną sprowadzę z powrotem, skaleczoną opatrzę, chorą umocnię, a tłustą i mocną będę ochraniał. Będę pasł sprawiedliwie”.

Ez 34,11–12.15–17

usłyszane dziś na kazaniu: „Pan Bóg nie działa wbrew naturze, nie robi nic, co by nie było zgodne z naturą człowieka.” A kto miałby lepiej znać naturę stworzenia jeśli nie stwórca?

Kobiecość. Czyli natura. Bycie, stawanie się kobiecą. Dla mnie to jest jak dotykanie najbardziej skrywanej, chowanej pod dywan sprawy, o której istnieniu właściwie do niedawna nie wiedziałam. Nie miałam pojęcia, że mam z tym problem, w dodatku, że nie przyjmowanie swojej kobiecości i nie podkreślanie jej jest grzechem. Do tego świadomość, że przeczytają ten wpis ludzi, którzy mnie znają nie ułatwia mi pisania w żaden sposób. No ale skoro chcę być otwarta i prawdziwa to nie mogę pisać tylko i wyłącznie o tym co dla mnie proste, łatwe i przyjemne. (choć dotychczas nie za często tak było)

Chciałabym stać się bardzo kobieca. Niby prosta sprawa. Niby… Bo gdybym poszła na kozetkę do psychologa to można znaleźć w mojej przeszłości mnóstwo sytuacji, które miały miejsce, zarówno we wczesnym dzieciństwie, w czasach szkolnych, gimnazjalnych, licealnych a nawet aktualnie, które sprawiły, że nie jestem filigranową dziewczynką, delikatną jak płatki kwiatów, ale raczej silną osobą która nie marudzi jak coś się złego dzieje, ale działa, która nie boi się pracy fizycznej, która nie emanuje swoją figurą na prawo i lewo. Tożsamość kobiety buduje jej ojciec i to są sprawy, które wzrastają w nas przez całe życie. Zmiana tego jest dla mnie wręcz niewyobrażalnie oddalona… bo jak można od tak zmienić całe swoje życie..? Od najprostszych gestów począwszy na postawie i sposobie poruszania się kończąc.

A chciałabym to zrobić. Po co? po to, żeby stać się tym, kim stworzył mnie Bóg- kobietą, żoną, matką. W tym jest Jego plan zbawienia. Nie mam być silną osobą, która sama sobie ze wszystkim poradzi i sama doprowadzi się do zbawienia. Pan Bóg od zawsze chciał żebym była kobietą, tak to zaplanował i ten plan musi mieć sens. Może dla niektórych to banał ale chciałabym żeby to mój mąż zapewniał mi poczucie bezpieczeństwa. Chciałabym żeby chwalił się mną przed kumplami. Chciałabym żeby widział we mnie piękno. Chciałabym być jego królewną. To z mojej strony- a ja dla niego- chciałabym dać wszystko, czego potrzebuje do zbawienia.

To chyba najtrudniejsze zadanie jakie przede mną kiedykolwiek stanęło, bo jak dotąd żadne nie dotykało tak szerokiego zakresu mojego dotychczasowego życia. Jednocześnie mam świadomość i pewność, że nie jestem w stanie zrobić tego bez Bożego uzdrowienia. Tak jak wiele innych spraw można by próbować wytłumaczyć własnymi staraniami i siłami, tak teraz jestem wobec tego całkowicie bezsilna i bez oręża. A jednocześnie chcę wierzyć w to, że jeśli Bóg zechce to mnie wyleczy. Jak już wielokrotnie pisałam- nic nie dzieje się bez powodu. Więc być może mam stać się kobiecą żeby mógł mnie ktoś pokochać, żebym pokochała siebie, stała się zdolna do małżeństwa. Wszystko po kolei w swoim, czyli Bożym, czasie.

Jedyne co mogę zrobić to się o to modlić. Dlatego też proszę Was o modlitwę…

Wiele wyjazdów, rekolekcji, spowiedzi poruszyło mnie do cna, rozgrzebywało sprawy mojego życia, przeszłości i teraźniejszości, o których nie wiedziałam albo wolałam nie wiedzieć. Z którymi wolałam się nie mierzyć ale okazywało się to konieczne. Za każdym razem byłam wdzięczna, że dany problem wyszedł na jaw, bez względu na to czy było to bardziej czy mniej bolesne. Ale miałam silne postanowienie, że coś z tym zrobię, że to co zmieniam jest na stałe i mimo powrotu do słynnej „szarej rzeczywistości” pozostanę wierna temu, co się wydarzyło, natchnieniom, które zostały we mnie wlane. I za każdym razem nie wyszło. Przynajmniej nie w takim stopniu jak planowałam. Wracając do codzienności opancerzamy się, zakładamy zbroję, która ma nas ustrzec przez zranieniami, rozczarowaniami.  No bo przecież trzeba mieć „twardy tyłek” i nie dawać się wykorzystywać.
Żegnasz się przed jedzeniem- patrzą na Ciebie jak na dziwoląga albo myślą, że obnosisz się z wiarą. Chodzisz codziennie do kościoła to już w ogóle poprzewracało Ci się w głowie albo dostajesz łatkę „święty” i nie daj Boże żeby podwinęła Ci się noga. Wtedy koniec- Ty który codziennie chodzisz do kościoła grzeszysz?! Przykłady można by mnożyć i nie chodzi tylko o kwestie wiary…

Więc się opancerzamy, udajemy że jesteśmy normalni, jak wszyscy, zwykli, codzienni, żeby wpasować się w schemat, żeby nie bolało, najlepiej nic. Tylko teraz pytanie- czyj schemat..?

Aż któregoś dnia trafiasz przypadkiem na Oazę Modlitwy nie twojej wspólnoty, Mszę którą odprawia inny kapłan niż zawsze, fragment w książce który Cię rozwarstwia, odziera łuska po łusce i wystawia na światło dzienne Twoje prawdziwe ja- to które boli, ale chce cierpieć dla Zbawienia jak Jezus; to które ma trudne dzieciństwo za sobą, ale jak za nie wdzięczne Bogu, bo ono go ukształtowało; to które jest zazdrosne i nie potrafi samodzielnie się z tym uporać, bo kocha za bardzo; albo to, które krzywdzi najbliższych, bo nie ma na kim wyładować swoich emocji. Trafiasz przypadkiem… Duch wieje gdzie chce, działa jak chce…

Nie raz już o tym pisałam ale powtórzę ponownie- nie warto planować, przewidywać, zakładać, być pewnym swojego zamysłu, a co ważniejsze siebie. Kim ja tak naprawdę jestem? Zbroją z kolcami, którą bronię się przed światem a jednocześnie nie daję w pełni siebie innym? Czy może tą delikatną strukturą wewnątrz, która chce kochać, nawet jeśli ktoś to wykorzysta;  która chce być pomocna, potocznie zwana naiwną; która chce wierzyć, bo innym siły zabrakło; która nie chce być supermanem ale dać się podnieść silniejszym od siebie…
Kim tak naprawdę jesteśmy?

ובכן זה נכון…

Chcielibyśmy być najważniejsi. Wiem, wiem, wcale nie prawda, wcale nie wszyscy. A jednak. Chcielibyśmy być najważniejsi, w centrum. Mamy aspiracje aby zaspokajać potrzeb naszych bliskich w pojedynkę, zastępować im wszystkich innych znajomych, żeby tylko do nas pisali smsy, maile, tylko z nami rozmawiali, nam się żalili i chwalili; żebyśmy to my byli przy nich blisko w ciężkich i radosnych momentach lub też chcielibyśmy ustrzec innych od cierpienia, rozczarować, zranień, upadków. Najlepiej zamknąć ich w szklanej klatce i wszystko brać na siebie. Na pierwszy rzut oka- piękna postawa. Taka pełna oddania, poświęcenia, służby. Ze świecą szukać takich ludzi, którzy w „dzisiejszym egoistycznym świecie” potrafią się tak zachować. Ale czy do końca to jest takie bezinteresowne, czyste w intencjach i piękne, a co najważniejsze dobre dla obu stron? Do niedawna myślałam, że tak. Jak bardzo się myliłam

Bo chciałam być w centrum. Centrum świata tamtych ludzi, niejako będąc gwarantem ich szczęścia. Tłumaczyłam sobie, że pytania o to „kto napisał?” „gdzie idziesz?” „kiedy wrócisz?” „co jadłaś?” „co jutro robisz?” są przesycone troską i zwykłą ciekawością.
Ale to nie jest tylko ciekawość i troska. Zatkało mnie, kiedy zapytałam samą siebie, po co o to wszystko pytam.

To jest karmienie siebie, swojego ego, żeby czuć się potrzebnym, ważnym, chcianym. Wmawianie sobie, że jest się supermanem, który potrafi uratować świat. „Złap się mnie a nic złego Ci się nie stanie”. Nic bardziej mylnego.

A stanie się, może się stać. Taka jest prawidłowość tego świata, że wręcz musi się coś stać. Skoro Krzyż jest drogą do zbawienia- JEDYNĄ- to nie może być tak, że Pan Bóg komuś go nie da, to by było niesprawiedliwe i okrutne z Jego strony. Więc jeśli pozbawiamy kogoś krzyża, wbrew jego woli, to tak jakbyśmy bronili mu przystępu do zbawienia. Wszystko w wolności jak mawia o. Robert.

I jak bardzo ciężko jest to przyjąć, nie pytać się, dać przestrzeń, wolność, słuchać ale nie wymuszać opowieści.

A trudność ta wynika z braku pewności, jak już tu kiedyś pisałam, braku zaufania, chęci panowania nad wszystkim. A czasem trzeba to po prostu zawalić żeby zobaczyć, że „odgórny” plan jest milion razy lepszy od naszego i nigdy byśmy tak tego wszystkiego nie zaplanowali.

Aniele Boży, Stróżu mój
wędruj ze mną
po polach mojego życia.
Wskazuj dobre ścieżki.
Nie odpoczywaj.
Trzymaj za rękę, gdy błądzę
między prawdą a zwątpieniem.
Połóż rękę na moich ranach
niech nie płaczą!
Blizny przykryj anielskim puchem
abym nie rozważał ich źródła,
nie potykał się o rozpacz.
Podaj linę, gdy skała wysoka
zasłoni światło,
ukaż przepaść grzechu
i trzymaj mnie mocno,
aby podmuch szatański
nie strącił mnie w nią.
Wędruj ze mną
ramię przy ramieniu.
Otwórz uszy na mój szept,
krzykiem budź,
gdy Boże dary przesypiam,
Nie odwracaj się, gdy zawinię
nie skarż Archaniołom-
Zgubił się!
Szukaj zawsze, wszędzie,
codziennie.
Postaw na drodze
dobrego człowieka.
Zasłoń przed złymi oczami
i słowami,
nie zgub mnie- Błagam,
Aniele Stróżu mój!
Tobie Bóg zaufał.

Są takie książki które pojawiają się właśnie wtedy kiedy powinny.

Tak było w moim przypadku z „Chatą” WM.P. Younga. Książka o… no właśnie, o czym? Z jednej strony o Bogu, ale nie tak jak zawsze. To książka o Bogu schodzącym ze swego piedestału w dodatku takim, który sam chce się nam przedstawić. Bliskim i ciepłym. Ale to też na pewno książka o człowieku, o relacjach, wolności, cierpieniu, cierpliwości, względności dobra i zła, tragedii i szczęścia. Na pewno chciałabym ją polecić, wszystkim, zarówno wierzącym jak i tym mniej. Choć właściwie można by zapytać co to znaczy, że ktoś jest wierzący…? Ale to chyba temat na inny wieczór, o wiele dłuższy…

A oto parę zdań, które na mnie wywarły ogromne znaczenie, i mimo, że minęło już trochę czasu od kiedy przeczytałam tę książkę nadal kołaczą mi się w głowie. Głownie ze względu na to, że bardzo celnie oddają i komentują stan mojego ducha… Komentarz wydaje mi się zbędny…

„Ty naprawdę jeszcze nie rozumiesz. Starasz się doszukać sensu w świecie, w którym żyjesz, w oparciu o bardzo niekompletny obraz rzeczywistości. To tak, jakbyś oglądał paradę przez dziurkę od klucza, widział tylko cierpienie, egocentryzm i żądzę władzy, i sądził, że jesteś sam i nic nie znaczysz. To nieprawda. Uznajesz ból i śmierć za największe zło, a Boga za skończonego zdrajcę, albo w najlepszym razie, za niegodnego zaufania. Określasz warunki, osądzasz moje działania i uznajesz mnie za winnego. Twoim głównym błędem, Mackenzie, jest to, że nie uważasz mnie za dobrego. Gdybyś był przekonany, że jestem dobry i wszystko – środki, cele i koleje życia ludzi – wynika z mojej dobroci, wtedy być może, choć nie zawsze, rozumiałbyś, dlaczego coś robię, ufałbyś mi. Ale nie ufasz. (…) 
Nie można wymusić zaufania, tak samo jak pokory. Ono albo jest, go nie ma. To owoc relacji, w której jesteś kochany. Ponieważ ty nie wiesz, że ja cię kocham, nie możesz mi ufać. „

„Och, dziecko. Nie lekceważ cudu łez. One mogą być uzdrawiającymi wodami i strumieniem radości. Czasami są najlepszymi słowami, jakie potrafi wypowiedzieć serce.”

„(…) bo ten ogród to twoja dusza. Bałagan też jest twój! Ty i ja razem pracowaliśmy w twoim sercu. A ono jest piękne i dzikie, choć się zmienia. Tobie wydaje się, że panuje tu nieład, natomiast ja widzę tworzący się, doskonały wzór… żywy fraktal.(…) Spojrzał na ogród – jego ogród – i zobaczył, że mimo nieporządku rzeczywiście jest wspaniały.”

„Żyć bez miłości to tak, jakby związać ptakowi skrzydła i pozbawić go możliwości fruwania. Ból też potrafi spętać skrzydła i uniemożliwić latanie – …- I jeśli będą spętane przez długi czas, zapomnisz, że zostałeś stworzony do latania. Ptaka nie definiuje to, że chodzi po ziemi, tylko to, że umie latać. Zapamiętaj, że ludzi nie określają ich ograniczenia, tylko cele, które dla nich przewidziałem. Nie są istotne pozory(…)”

„- Czy to, co robię w domu, jest ważne? Czy się liczy? Bo to niewiele poza pracą, dbaniem o rodzinę, przyjaciół…
– Mack, jeśli coś się liczy, wtedy wszystko się liczy. Ponieważ ty jesteś ważny, wszystko co robisz, jest ważne. Za każdym razem, kiedy wybaczysz, świat się zmienia, za każdym razem, kiedy wkładasz w coś serce, świat się zmienia, każdy dobry uczynek, widoczny lub niewidoczny, jest spełnieniem moich celów i później już nic nie jest takie samo.”

„Narzucanie swojej woli jest właśnie tym, czego miłość nie robi. Szczere relacje są naznaczone uległością, nawet kiedy nasze wybory nie są dobre ani zdrowe. (…) W uległości nie chodzi o władzę ani posłuszeństwo, tylko o miłość i szacunek.”

Uczę się szanować wolność innych. Nawet kiedy oznacza to bierne przyglądanie się, kiedy ludzie dla nas ważni popełniają błędy albo wręcz przeciwnie- radzą sobie bez nas.
Wielu rzeczy się uczę. A co najważniejsze- uczę się Boga…


Tym, którzy tu zaglądają winna jestem wyjaśnienia z powodu dłuższej przerwy w uaktualnieniach. Sobie samej zresztą też. Chociażby dla uporządkowania myśli…

Niedawno usłyszałam, że pamiętniki i blogi są miejscami, gdzie zapisujemy tylko te wspomnienia na przypomnienie których byśmy się nie zawstydzili. Coś w tym na pewno jest. Ja na pewno nie chciałam pisać o moim upadku, zwątpieniu, które mnie dosięgnęło ale to by było zakłamywanie rzeczywistości, ukrywanie prawdy i wybielanie samej siebie.

W którymś z poprzednich wpisów mówiłam o dziurze, przestrzeni niewiedzy, którą mam w sobie. Tak się niestety stało, że przestrzeń ta stała się czarną dziurą, przesyconą poczuciem opuszczenia, oszukania, zwątpienia i smutku. Wszystko się zawaliło. Każdy aspekt mojego życia. W dodatku zwątpiłam w Bożą obecność, działanie. Ciężki czas, który do końca nie minął. Ale czasami trzeba to wszystko spieprzyć żeby zobaczyć jak słabym się jest, że nie jestem superbohaterem, który złapał Pana Boga za nogi, czy że mam monopol na zbawienie. Runęły wszystkie przywiązania, to, za co sprzedałam Boga, przez co Go zaniedbałam i zgubiłam. Dzięki temu stworzyło się miejsce dla działania Ducha, zaczęcia wszystkiego od nowa.

Boli gdy się słyszy: ” Wszystko spieprzyłaś. Ale nie zastanawiaj się teraz dlaczego tak się stało, nie rozkładaj tego na czynniki pierwsze. Na zgliszczach się dobrze buduje.” Podwójnie jeśli się ma świadomość, że to prawda. Spieprzyłam. I nie wiem dlaczego… Z jednej strony chciałabym jak najszybciej zapomnieć, wrócić do równowagi, najwyższego punktu sinusoidy wiary. Ale też wiem, że się nie da, ot tak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jeszcze nigdy nie zostałam dźwignięta z tak wielkiej przepaści. Ile pokory i dziecięctwa wiary wymaga przyjęcie tak ogromnej porcji miłosierdzia mi okazanego. Bo to oznacza, że muszę uznać, że tego miłosierdzia potrzebuję,  naprawdę jestem słaba… i co chyba najtrudniejsze- moja słabość nie jest zła.

Zaczynam budowę- powolną, mozolną, dokładniejszą niż ostatnio. Bez terminów ukończenia, robienia czegokolwiek po łepkach, oszukiwania siebie i Boga. Wmawianiu sobie uczuć i wiary.  Jeszcze cię odbuduję i będziesz odbudowana [Jr 31, 4a] Na wszystko mam czas, nawet na stanie po kolana w tym bagnie i zgliszczach.

I pewnie jest wiele mądrości, które z tej sytuacji wyniosę. Piątkowy wieczór przyniósł mi jedną jedną, bardzo dla mnie ważną: Błogosławiony człowiek karcony przez Boga, który rani i sam leczy. „

 

Jadąc do Asyżu miałam w sobie potrzebę pustyni, żeby wsłuchać się w siebie, swoje pragnienia, a co ważniejsze- żeby odkryć swoje powołanie- do małżeństwa, życia zakonnego, a może nawet samotności…
Dać czas sobie na wsłuchanie się we własne pragnienia i uporządkowanie ich. Po powrocie wydawało mi się, że Pan Bóg chce, żebym swoje życie oddała Jemu w zakonie, ale jednocześnie ta myśl tak strasznie mnie paraliżowała i unieszczęśliwiała. Myślałam sobie, że przecież zakonnice są ciche, pokorne, nie mają swojego zdania, są takie kobiece, delikatne, subtelne. A ja… siebie taką nie widzę. I mimo, że wiem, iż, po pierwsze nie wszystkie zakonnice są takie jak to sobie wyobrażam, a po drugie, że Pan Bóg może mnie uświęcić ze wszystkim, co mnie stanowi, nie mogłam uporządkować siebie w tej myśli. A jako, że Bóg mnie na pewno nie skrzywdzi swoimi wymaganiami jakoś powoli umarła we mnie ta myśl. No ale przecież muszę mieć plan. Jestem silną osobą, która na ogól wie, znajduje rozwiązania, nie użala się nad sobą, nie pozwala sobie na chwilę słabości, a przynajmniej do niedawna tego po sobie nie pokazywałam. Taka metoda ucieczki do przodu- kiedy coś zaczyna złego się dziać, czy to w sferze religijnej, emocjonalnej czy zwykłych kontaktów między ludzkich robiłam wszystko żeby nie być w stanie niewiedzy, oschłości, letniości. Teraz też, kiedy studia się kończą i zaraz zaczynam tak zwane dorosłe życie, powinnam wiedzieć kim będę, kim chciałabym być, co będę robić, gdzie będę mieszkać i pracować, co jest moją miłością… Wiec skoro nie zakon to małżeństwo. Większość moich koleżanek już wie, że chciałyby mieć męża, dzidziusia i na widok małych dzieci niemiłosiernie się rozczulają. Więc ja też powinnam tak mieć, przecież jestem kobietą, jestem w podobnym wieku, wszystko ze mną w porządku, powinnam chcieć męża. I to sobie wmawiałam- że chcę męża i rodziny. Potrzebne mi były rekolekcji w Sobieszewie żebym uświadomić sobie, jak bardzo można samą siebie okłamywać, jak wiele można sobie wmawiać, łącznie z pokojem wewnętrznym. A wszystko przez przypadkowe zdanie, które padło już właściwie po zakończonej katechezie, dopowiedziane niby przypadkowo, pośród szumu pakujących swoje rzeczy ludzi. Tyle że przecież przypadków nie ma…

Zaklinam was, córki jerozolimskie, na gazele i łanie polne:
Nie budźcie ze snu, nie rozbudzajcie miłości, póki sama nie zechce”
Pnp 2, 7

Wszystko we mnie pękło…
Mogę nie wiedzieć…
mam prawo być w tym czasie „niewiedzy” !

Dar czasu jest dobry i mądry. Jest w moim życiu miejsce na czas bycia uśpionym przed miłością. Kiedy do niej dojrzewam, poznaję siebie, z dnia na dzień dowiadując się czegoś nowego o sobie, ucząc się z relacji, „z dnia na dzień czyniona piękniejszą”*. Moją uwagę przykuła też stanowczość tych słów. Tam nie ma prośby. „Zaklinam was”. Dla mnie to brzmi co najmniej jak groźba, że nic dobrego ze złamania tego nakazu nie wyniknie.
Każdy czas w moim życiu jest czasem błogosławionym. Nawet kiedy wydaje mi się, że się oddalam to jest to czas potrzebny do uświadomienia sobie, co jest dla mnie ważne, za czym tęsknie. Bo w każdym czasie czegoś się uczę, a co ważniejsze- i chyba najtrudniejsze do pojęcia i przyjęcia- to, że w każdym moim stanie mogę być blisko Boga. Świadomość, że to wszystko jest dla mnie darem, że istnieje rozpiska przeznaczona wyłącznie dla mnie. Sekundowy plan na życie którego nikt za mnie nie przeżyje.

Wydaje się, że powinnam czuć w swoim sercu jakiś wielki pokój, jako, że mam prawo do czasu poszukiwania. Tego pokoju póki co nie ma ale tak jak wcześniej targał mną huragan wewnętrznych niepokojów, milionów pytań o pracę, mieszkanie, studia, miłość, sprawy rodzinne, nieuporządkowane relacje tak teraz jest we mnie cisza, jak wiatr krążący swobodnie po pustyni. Pustka i przestrzeń czekająca na zapełnienie przez odpowiednie priorytety. I być może jest to odpowiedz na moje pragnienie pozbycia się wszystkiego, co nie byłoby zanurzone w Bożym planie, podporządkowane Mu. Odpowiedz na ten czas niepokoju i beznadziei przeżywany ostatnio. Wszystko składa się w całość. Bo teraz chyba mogę spróbować przyznać, że nie ma we mnie nic, czego nie byłabym w stanie oddać, gdybym musiała. Totalne ubóstwo duchowe… Choć to dość śmiałe stwierdzenie… wymagające weryfikacji przez czas.

Nie wiem. Bardzo dużo nie wiem. I pierwszy raz w życiu tak naprawdę przemawia do mnie prawda płynący ze stwierdzenia Sokratesa „Wiem, że nic nie wiem.”
Bo przecież jest napisane: „nie ma bowiem nic skrytego, co by nie miało być wyjawione, ani nic tajemnego, o czym by się nie miano dowiedzieć„.**

Błogosławiony czas…

*Ez 16, 13
**Mt 10, 26

„Celem nadrzędnym jest wędrówka przez modlitwę i samoświadomość, która dostarcza kontekstu do tego, aby stać sie duchowo wolnym, a więc zdolnym do poszukiwania, odnajdywania i realizowania woli Bożej w swoim osobistym życiu. Proces ten, mający na celu uporządkowanie życia tak naprawdę jest uporządkowaniem naszej miłości.

Kochać kogoś lub coś poza Bogiem lub na równi z Bogiem jest czymś nieproporcjonalnym, trzeba to zmienić i oczyścić. Zostaliśmy stworzeni dla Boga, naszym przeznaczeniem wiecznym jest Bóg; nasze serca znajdują odpoczynek tylko w Bogu. Całkowite zadowolenie można osiągnąć tylko w nieskończonej miłości Boga.

Przeniesienie środka ciężkości naszych serc na Chrystusa pozwala całej reszcie stać się względnym. Przywiązania nie są złe, są zarówno dobre jak i konieczne. Stają się nieuporządkowane kiedy zaczynają stanowić centrum naszego świata. Żadne przywiązanie do czegokolwiek, co zostało stworzone nie może być ośrodkiem naszej miłości. Kiedy doświadczymy skupienia na Bogu, wtedy wszystko inne jest zrelatywizowane.

Istotą nie jest wyrzeczenie się, ale wolność, gotowość poświęcenia, oddania jeśli Bóg tego od nas zażąda. Wtedy powodem aby czegoś chcieć lub coś zatrzymać będzie jedynie  służba, honor i chwała Bożego Majestatu. Jedynie i całkowicie, nie że chwała Boga i jednoczesnie moje pragnienia.

Jedynie chwała Boga.” *

*z „Szukaj Boga we wszystkim”  Anthonego de Mello

Zabierz, Panie, i przyjmij, całą moją wolność,
pamięć moją,
mój rozum i całą moją wolę,
wszystko, co mam i co posiadam. 
Ty mi to, Panie, dałeś, Tobie to zwracam.
Wszystko jest Twoje. 
Rozporządzaj tym według Twojej woli.
Daj mi tylko miłość Twoją i łaskę, 
a to mi wystarczy
św. Ignacy Loyola



Będę prawdziwy, bo są tacy, którzy mi ufają.

Będę czysty, bo są tacy, którzy troszczą się o mnie.

Będę silny, bo wiele trzeba wycierpieć. 

Będę odważny, bo trzeba odważyć się na wiele.

Będę przyjacielem wszystkich: wrogów i tych, którzy nie mają przyjaciół.

Będę dawać i zapominać o darze.

Będę pokorny, bo znam swoją słabość.

Będę patrzeć w górę i śmiać się, i kochać, i dźwigać.

Howard Arnold Wolter

Poznać Jezusa. To fundament naszej wiary.

Inaczej poznajemy Go rozumem, a inaczej sercem, gdzie jesteśmy prawdziwi. A językiem serca są uczucia. Jakie uczucia Ci towarzyszą wchodząc do kościoła? Co czujesz podchodząc do konfesjonału, kiedy sięgasz po Biblię, klękasz do wieczornej modlitwy? Ktoś powiedział, że „co sądzisz o Jezusie? to samo, co sądzisz o swoim życiu.”

Jeśli bym powiedziała, że dostałam od przyjaciela super prezent- niezwykle wyszukany, przydatny, idealny dla mnie- to mówiąc o prezencie cały czas mówię o swoim przyjacielu, który mnie zna, wie co mi się podoba, czego potrzebuję, jak sprawić mi radość. A od Boga w prezencie dostałam życie. Jeśli mówię o nim, że jest pokopane, beznadziejne, nieudane to co ja mówię o swoim Bogu?! Jeśli krytykuję siebie- swój nos, brodę, włosy, wzrost, uśmiech to podważam Jego pracę, nieomylność, starania, a może nawet miłość wyrażaną w tym prezencie. Bo czym innym jest niezadowolenie z życia a czym innym akceptacja zmiennych kolei naszego losu i zmagania się mimo trudności.

Każda sytuacja naszego życia jest Bożym darem. On nam ustawia i trudne sytuacje, i krzyże, i chwile radości. Moje życie w każdym centymetrze, KAŻDYM, jest uszyte bożą ręką dokładnie dla Mnie- żebym poznała Jezusa. Bóg nie chce trafić do Twojego umysłu ale serca, poruszyć serce sercem. Rozgrzewa nas stopniowo. Podsyca nasze serca powoli, delikatnie. To tak jak z ogniem- jeśli poleje się drewno benzyną ogień buchnie i po chwili zgaśnie. Inaczej jeśli poświęci się czas i mozolnie i dokładnie ułożysz stos. Wtedy ogień będzie płoną całą noc, trwał i tlił się.

Podobnie było ze spotkaniem Jezusa z apostołami w drodze do Emaus. Jezus mógł przyjść, powiedzieć „Witajcie, to ja, Jezus, Zmartwychwstałem! Idę powiedzieć innym, na razie.” A On spędza z nimi cały dzień, słucha ich opowieści, później sam przez kilka godzin wyjaśnia im Pisma, a dopiero wieczorem się przemienia. Po co to wszystko? Żeby dotrzeć do serc- ich i Twojego! Po to są Twoje historie życia, każda z nich. Po to Twoje życie tak się plącze, zmienia, gmatwa, po to ciągle coś się dzieje- żebyś pokochał Boga w swoim życiu, bo On w nim jest. Bóg ma dla nas nieprawdopodobną historię. Dokładnie dla każdego z nas. Zaczynamy kochać po wielu doświadczeniach, z czasem, powoli i dotyczy to zarówno miłości do ludzi jak i do Boga. Zwracasz się z prośbą do Boga- o pracę, dobrego męża, zdrowie, sukces życiowy. I On się zgadza. Dodaje jedynie od siebie, że rozłoży realizację tych planów na najbliższe 40 lat. Po to, żebyś Go w tym czasie bardziej poznał i pokochał.

Jeśli Bóg nas nudzi to nie jest to prawdziwy Bóg, a jedynie jakaś Jego karykatura. Złe oblicze Boga pozbawia życie sensu. Staje się cierpieniem dla cierpienia, bólem dla bólu, radością dla radości. Nie wypływa z tego nic głębszego, co więcej- staje się zlepkiem przypadkowych zdarzeń, które prowadzą nas donikąd.
Bóg daje możliwość żeby Go poznać, możliwość. Jezus nie przyjdzie i nie powie: „Jezus, 78kg, 1,84m, z pochodzenia Nazarejczyk, syn Maryji, z zawodu Mesjasz, miło mi.” Daje Ci doświadczenia, historię życia, w której jest zaskakujący i nieprawdopodobny.
Jezus nie stawia barier swojego poznania. To my sami je sobie stawiamy, szukamy wymówek, żeby Go nie spotkać, żeby nas nie dotknął swoją miłością. Te bariery są najtrudniejsze do przejścia. Wmawiamy sobie, że na Niego nie zasługujemy. Tylko skoro On sam tworzy nasze życie, mozolnie lepi każdy dzień, planuje każdą sekundę i doświadczenie, to jak bardzo sami siebie okłamujemy… Bóg czyni z nas swoje dzieci i pozwala nam na zuchwałość jakiej może dopuścić się jedynie dziecko w stosunku do własnych, kochających rodziców. Tak jak to ukazano w „Pasji”, gdzie Jezus ochlapał Maryję wodą. Traktujesz Boga jak tatę, którego mógłbyś ochlapać wodą w upalny dzień…?

Moje życie jest życiem Bożego dziecka. Wszystko w nim ma sens, wszystko w nim jest łaską. To jest tak wielka tajemnica, bo nie zawsze jest różowo. Mój rozum tego nie pojmuje. Ale rozum ani w miłości, ani w wierze na nic się zdadzą.

Wierzyć to znaczy uznać się obdarowanym 

 

* inspired by x. Pawlukiwicz 

Beznadziejnie. To mocne słowo ale tak właśnie jest. Beznadziejnie w każdym aspekcie- w relacjach rodzinnych, przyjacielskich, w sprawie studiów, przyszłości, miłości. Pod każdym możliwym względem jest beznadziejnie …

Św. Tereska powiedziała Bogu: „biorę wszystko” i ja to za nią powtórzyłam jakiś czas temu. Biorę wszystko, co zechcesz mi Boże dać- radość, miłość, przyjaźń, zadowolenie, smutek, cierpienie czy osamotnienie. Nie można być wierną Bogu tylko jak jest dobrze albo tylko jak jest źle. I mimo, że teraz, kiedy jest źle i cholernie brak mi sił, nadal biorę wszystko. Nie zabieraj mi Panie tego cierpienia ale daj mi siłę, żebym mogła je znieść. Była Tobie w nim bliska, posłuszna i pokorna. Nie pocieszaj mnie ale sam bądź moją pociechą, moim wszystkim. Wierzę Jezu, że wiesz co robisz, że Twój plan ma sens. Że we wszystkim mogę znaleźć Boga…

Spacer z psem. Tam gdzie zawsze, ta sama ścieżka, te same krzaki i drzewa. Stanęłam na środku jednej z tych ścieżek przed wielkimi czterema drzewami i skamieniałam. Nawet nie wiem ile czasu tam stałam wpatrzona w te wielkie korony kiedy w pewnym momencie poczułam ich energię, przepływające przez nie od setek lat życie. I jak bardzo absurdalnie to brzmi odczułam ich niepojęty majestat, tajemnicę istnienia mimo burz, suszy, owadów, szkodników. Siłę Absolutu decydującą o ich istnieniu. I wtedy z głębi koron wyleciały dwa motyle, a mi przez głowę przebrnął fragment: „Jesteście ważniejsi niż wiele wróbli. U was zaś nawet włosy są policzone.”
Nie wierzę w przypadki, więc kiedy wieczorem dostałam Smsa z Nieba o treści : „Wola Boża przede wszystkim i tylko to” moje serce nareszcie trochę się uspokoiło. Bóg mówi przez wszystko, działa przez wszystko. Nic się nie dzieje o czym by nie wiedział i nie decydował. Wszystko czemuś służy, jest łaską.

Wierzę w plan miłości mojego Ojca. Biorę wszystko.

„Nie może poznać sługa Boży, ile ma cierpliwości i pokory, dopóki się wszystko dzieje po jego myśli. Gdy zaś przyjdzie czas, kiedy ci, którzy powinni postępować według jego woli, zaczną mu się sprzeciwiać; ile wtedy okaże cierpliwości i pokory, tyle jej ma, nie więcej.”

św. Franciszek z Asyżu.  

Czas wakacji kojarzy się głównie z odpoczynkiem, nic nie robieniem, ciepłem, relaksem, brakiem pośpiechu.

Ale czas wakacji to też nieodłącznie czas pożegnań i wyjazdów. Średnio co trzy lata stwierdzam, że przemijanie boli. Że upływający czas jest bezlitosny. Życie, które każe nam się przyzwyczajać do ludzi, dawać się im oswajać, uzależniać się od nich i nie móc żyć bez bliskich obok. Bo człowiek to zwierzę stadne. Musi mieć z kim dzielić się radościami, komu płakać w rękawa, kogoś czyimi problemami będzie się przejmował. I o ważności tych ludzi przekonujemy się kiedy ich tracimy… Kiedy kogoś wyjeżdża, kończy studia, przeprowadza się, zakochuje i wychodzi za mąż albo zmienia pracę. Nie ma co się dziwić, że jest nam wtedy najzwyczajniej smutno ale przecież nie chodzi tylko o smutek ale przeszywający do cna ból. Boli zawsze… pytanie brzmi dlaczego? I dlaczego dowiadujemy się  tym, kiedy te osoby odchodzą?

Z jednej strony na pewno chodzi o potrzebę posiadania swojego „stada”, choćby nawet jednoosobowego, które będzie nas rozumiało bez słów, które będzie nas przyjmowało z wszelkimi niedoskonałościami jakie w sobie mamy, które będzie potrzebowało naszych rąk do działania, umysłu do myślenia, ust do żartowania. „Stada”, w którym czujemy się potrzebni i „jacyś”. A co ważniejsze- bez względu na to jacy jesteśmy nasi ludzie będą naszymi i przy nas pozostaną. I właśnie dlatego boli…- bo gdy ich nie ma czujemy się źle sami ze sobą. Niepotrzebni, nieidealni, nie niezastąpieni, nieśmieszni, niepomocni, niedobrzy… Potrzebujemy ich by budować siebie, swoją tożsamość, by móc się wyrażać i wiedzieć, że nasz wyraz będzie przyjęty. Egoistyczne ale prawdziwe. Nie można też zapomnieć, że jeśli ktoś jest moim człowiekiem to ja powinnam być też jego. Jeśli ktoś mnie buduje powinnam budować też mojego budowniczego.

I dobrze, że średnio raz na trzy lata przychodzi czas pożegnać, rozstań. Kiedy całe nasze życie się załamuje. Wtedy widać po pierwsze co pozostanie, bo będą to tylko najsilniejsze elementy, a po drugie na czym budowaliśmy. Czy na prawdziwej miłości i poświęceniu, a może na naiwności, szantażu i doznaniach.

Boli…

Będzie bolało…

To że boli oznacza, że pozostaliśmy ludźmi, bezbronnymi wobec miłości, przyjaźni, pełnymi zaufania, którzy umieją cząstkę siebie oddać w ręce innych i cząstkę swoich przyjaciół wbudować do własnego serca. Takimi, którzy świadomi swoich ułomności potrzebują innych i świadomi swoich talentów chcą się niemi dzielić z innymi.

Boli, bo jest dla nas ważne i warte walki!

Gdyby wszyscy mieli po cztery jabłka
gdyby wszyscy byli silni jak konie
gdyby wszyscy byli jednakowo bezbronni w miłości
gdyby każdy miał to samo
nikt nikomu nie byłby potrzebny

Dziękuję Ci że sprawiedliwość Twoja jest nierównością
to co mam i to czego nie mam
nawet to czego nie mam komu dać
zawsze jest komuś potrzebne
jest noc żeby był dzień
ciemno żeby świeciła gwiazda
jest ostatnie spotkanie i rozłąka pierwsza
modlimy się bo inni się nie modlą
wierzymy bo inni nie wierzą
umieramy za tych co nie chcą umierać
kochamy bo innym serce wychłodło
list przybliża bo inny oddala
nierówni potrzebują siebie
im najłatwiej zrozumieć że każdy jest dla wszystkich
i odczytywać całość

x. Twardowski


„Tym, którzy szukają pocieszenia,

racz dać Panie cierpliwe ramię.

 

Wytrąconym z równowagi

niech się nie chybocze Ziemia.

Dla zmarzniętych wczesne

nadejdą roztopy.

 

Błądzący, bliscy

zaniechania poszukiwań,

wreszcie odnajdą drogę

i to od razu na skróty.

 

Trud tych, którzy z bezsilności zwątpili,

łut szczęścia owocem obsypie.

 

Porzuconych w nowe objęcia przygarnij.

Zmartwionym odmaluj

przynajmniej sen pokrzepiający.

 

A mnie daj taką ufność,

co – choć sama ślepa –

podeprze moje kalekie modlitwy”

 

*by Martynka, from http://marsilka.wordpress.com/


1. Schowaj mnie pod skrzydła Swe
Ukryj mnie w silnej dłoni Swej.

Ref. Kiedy fale mórz chcą porwać mnie
Z Tobą wzniosę się, podniesiesz mnie
Panie Królem Tyś spienionych wód
Ja ufam Ci – Ty jesteś Bóg

 2. Odpocznę dziś w ramionach Twych
Dusza ma w Tobie będzie trwać.

bardzo dobra jakość, gdyby ktoś chciał ściągnąć.

http://www.djoles.pl/?n=mp3&nn=downloadmp3&id=595209&opis=still-schowaj-mnie&serwer=6

„Błogosławiony sługa, który nie uważa się za lepszego, gdy go ludzie chwalą i wywyższają, niż wówczas, gdy go uważają za słabego, prostego i godnego pogardy; ponieważ człowiek jest tylko tym, czym jest w oczach Boga i niczym więcej. ”
św. Franciszek

Często wydaje nam się, że pokora polega na umniejszaniu swoich zasług, poczuciu niegodności, słabości, grzeszności. „Kim ja jestem żeby Bóg tak mnie kochał” a takie myślenie nie jest pokorą, jest pychą, największą z możliwych. Pychą która chce Bogu najwyższemu mówić kiedy, i za co, może i powinien kochać człowieka. Stąd się wziął pierwszy grzech- ludzie chcieli wiedzieć, co jest dobre a co złe, tak jak wiedział Bóg. A pokora jest czymś zupełnie innym. Pokora pozwala nam stanąć w prawdzie przed samym sobą i przed Bogiem. Uznania prawdy o nas samych, wszystkich pozytywnych i negatywnych cech, które w sobie mamy. I co najważniejsze- uznania Boga za jedyne źródło, przyczynę i dawcę naszego dobra. Wychwalania Boga w każdym naszym dobrym działaniu. „Nie nam, lecz Twemu imieniu”. „Wszystko co Bóg stworzył było dobre.” Wszystko. Nie widzimy siebie takimi jakimi widzi nas Bóg. A On jest w stanie uzdolnić nas do dobrych czynów we wszystkim co mamy. Bez względu na to, czy jesteśmy cholerykami czy flegmatykami, ludźmi wylewnymi czy zamkniętymi w sobie, odważnymi czy zachowawczymi. W tym wszystkim jesteśmy „Bożymi”. Pięknymi Bożym pięknem. Bóg chce nas Zbawić, uczynić narzędziami w swoim ręku. On wie, jacy jesteśmy, wie z czym sobie poradzimy, wie w czym odczujemy radość, co da nam szczęście wieczne. On wie, nie my! I to jest właśnie nasza pycha i brak pokory- chęć poznania zamysłów Boga od kropki do kropki. Chęć poznania odpowiedzi na wszystkie nasz pytania. A Bóg jest Bogiem. Nie musi się przed nami tłumaczyć, nie musi nam wyjaśniać. Może, czasem tak się dzieje ale kiedy nie, to nie możemy mieć do Niego pretensji. Bóg jest naszym Ojcem. Powinniśmy Mu jedynie ufać i Go kochać. Ufać i pozwalać Mu działać. Jego Miłość wystarczy!

W teorii proste. A w praktyce jak bardzo trudne do wykonania… Po prostu ufać i kochać…
Moja małość wobec Twojej potęgi Boże. Moja wielkość w Twoim uświęceniu.

„Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we mnie wierzcie. Ja jestem Drogą i PRAWDĄ i Życiem
Wierzcie Mi”

J 14, 1- 12

Krzyż z San Damiano.
Pochylam się nad nim z głową i sercem pełnymi spraw, próśb, intencji. Patrzę na ten Krzyż, mówię o swoich problemach, monolog, trochę jak lista zakupów. I w pewnym momencie, otrzeźwienie- jak wiadro zimnej wody, głos Jezusa: „Spójrz na mnie, Ja nic nie mam, NIC, nawet z szat mnie obnażyli, skrępowali moje ręce, więc nic nie mogę nimi uczynić. Jedyne co mam i co mogę Ci dać to JA. Nie oderwę dłoni od krzyża ale jestem cały dla Ciebie, bezbronny wobec Twoich zamiarów i jeśli chcesz uczyń ze mną co zechcesz. Ja Ciebie przytulić nie mam jak ale Ty możesz całą sobą przylgnąć do Mnie. Swoim życiem do mojego życia. Czekam tu na Ciebie i dla Ciebie”

Wolność którą Jezus nam daje. Wolność wyboru, wolność decyzji, wolność odejścia i powrotu.

Wolność. Świat ma milion pomysłów na nasze życie. Nasi rodzice, przyjaciele, znajomi, wykładowcy. Wszyscy wiedzą czym powinniśmy się zająć w przyszłości, jak spędzić swoje życie. A ja? czy ja wiem jak chciałabym przeżyć swój czas? Czy wiem czego wymaga ode mnie Bóg? Jaki jest Jego plan mojego zbawienia?
Wyjazd do Asyżu dał mi 10 dni. 10 dni wyrwania z mojego codziennego życia, robienia wielu rzeczy automatycznie, bez zastanowienia jaki jest tego sens, czy przynosi to pożytek mojej duszy. 10 dni pozbawionych masek, udawania, dni prawdziwości, kiedy oddaję się cała w ręce innych ludzi i daję im możliwość pokochania mnie prawdziwej. A co najważniejsze- 10 dni pustyni z Bogiem, słuchając Jego głosu, szukając Jego woli i Jego planu. Drogi, której celem jest moja świętość. Bo życie świętych niczym nie różni się od naszego.

Święty Franciszek też nie urodził się od razu święty. Tak jak każdym młodym człowiekiem, targały nim wątpliwości, czy dobrze robi, jaka jest wola Boża, co powinien zrobić ze swoim życiem, którą drogę wybrać. Krzyczał do Boga w San Damiano: „Powiedź mi, co mam czynić!”. I nie ustawał w tym poszukiwaniu woli Pana. Właśnie dlatego, że poszukiwał i chciał usłyszeć Boga, Jezus przemówił do niego z krzyża. Pójście za Bożą wolą wymagało ogromnego radykalizmu, podjęcia ryzyka, rezygnacji z dotychczasowego życia i planów na przyszłość. w 100%, bez półśrodków. Podobnie jest z nami – musimy umieć uniezależnić się od woli rodziców, znajomych, planów świata na nasze życie, żeby móc samemu zdecydować, co chcemy czynić w życiu. Nie możemy zostawiać sobie furtek bezpieczeństwa. Powinniśmy zaryzykować i oddać się Bogu w całości. Albo jesteśmy zimni albo gorący. Pan Bóg nas nie unieszczęśliwi, tylko trzeba Mu zaufać.

Nic mi nie dawaj Jezu, tylko Siebie mi daj.

JEZU MOJE WSZYSTKO!

Pan mym Pasterzem, NICZEGO mi nie braknie. NICZEGO! Nie można tych słów wypowiedzieć bez wiary, że Jezus zaspokaja wszystkie moje potrzeby,  że rzeczywiście niczego mi nie brakuje, nie zabraknie nigdy.

Pasterz i Owczarnia. W owczarni wszystkie owce są takie same, z pozoru równe, identyczne. Dla samych owiec nierozróżnialne, podobnie dla obcych. Tylko Pasterz zna swoje owce i potrafi je rozróżnić, poznać. Pasterz zna je na wylot, wie, czego potrzebują, która z nich jest słabsza, a która silniejsza. Dla owiec to jest wiedza niedostępna, zakryta.

Jezus powiedział- Ja jestem Dobrym Pasterzem. Owce moje znam a moje mnie znają. Wszyscy członkowie Kościoła są jak owce. Dla Boga każda inna, każda ważna, każda bliska. Znam moje owce. A my między sobą nie powinniśmy robić różnic, wywyższać się albo poniżać. Między sobą wszyscy jesteśmy tacy sami – biali i beczący, nieradzący sobie bez pasterza, narażeni na niebezpieczeństwo. Żadna z nas nie ma władzy dzielenia na lepsze i gorsze, bardziej albo mnie zaangażowane w wierze. W stadzie jesteśmy jednością, jak poruszane wiatrem zborze. Dopiero kiedy wejdzie się między kłosy i każdy z nich dotknie można dostrzec różnice. I nikt tak nas nie zna jak Jezus. Pasterz który wie o nas wszystko. Wie co daje nam szczęście, wie co jest naszą radością, co nas przygnębia. Wie za czym tęsknimy i jakie pragnienia skrywają się na samym dnie naszego serca. Dla Boga każda owca jest ważna, każda jest bliska, każda jest godna…

I jeszcze jedno- Jezus Pasterz często przedstawiany jest na obrazach niosąc owcę na rękach albo na plecach. W La Vernie znajduje się ikona przedstawiająca Jezusa pieszczącego owcę, zwyczajnie ją głaszczącego. Jezus nie idzie na łatwiznę mówiąc: „wskakuj, zaniosę Cię, zrobię to za Ciebie.” On pokazuje, że jestem dla Niego ważna, buduje mnie, moje człowieczeństwo i poczucie wartości. Pieści mnie swoją obecnością, chce wchodzić w bliską, czułą, ciepłą i indywidualną relację. Bez zbędnych słów- budując ciepło, bliskość i miłość!

PS. Do stałych gości- wybaczcie długą nieobecność- wyjechałam do Asyżu, powróciłam rozbita i codzienność trochę mnie przytłoczyła. Za to Włoski czas był bardzo uduchawiający, pełen przemyśleń…
Niedługo postaram się coś umieścić z asyskich przemyśleń.
Dziękuję, że jesteście!

„Muszę więc przyjąć, że (prawie) zawsze postrzegam tylko swoją własną rzeczywistość, i że często ma ona więcej wspólnego ze mną niż z tym, co się dzieje na zewnątrz. Wiedział już o tym grecki bajkopisarz Ezop, który siedział przy drodze do Aten, gdy zagadnął go podróżny i zapytał: „Jacy są ludzie w Atenach?” Ezop odpowiedział: „Powiedz mi najpierw, skąd ty przychodzisz i jacy tam są ludzie.” „Pochodzę z Argos, tam ludzie są nieuprzejmi, niesprawiedliwi i kłótliwi, dlatego dochodzę.” „Szkoda, bo ludzie w Atenach są dokładnie tacy sami.” Nieco później przechodził inny podróżny i zadał to samo pytanie. Gdy Ezop zapytał go o miejsce pochodzenia podróżny wpadł w zachwyt: „Pochodzę z Argos, tam ludzie są serdeczni, otwarci, gościnni!” „Pięknie- uśmiechnął się Ezop- ludzie w Atenach są dokładnie tacy sami.”
Od mojego nastawienia zależy, jaki spotka mnie świat. Mój świat jest moim lustrem. Jak go widzę, taki jestem. Ilekroć wskazuję na rzeczy dziejące się wokół mnie, gdy o nich mówię, wtedy wskazuję też na siebie i zdradzam coś na swój temat.
Obojętne, jacy byli ludzie w Argos czy Atenach: gdy sam ze sobą będę w zgodzie, będę się tam dobrze czuł- i odwrotnie. Mistrz Eckhart: „Kto jest rzeczywiście dobry jest taki we wszystkich miejscach i w każdym towarzystwie. Podobnie zły- będzie taki wszędzie i ze wszystkimi.”
Pytanie więc brzmi: Kto idzie do Aten? I jak idzie, w jakim nastroju, z jakimi wyobrażeniami, z jakimi oczekiwaniami? Od tego będzie zależało, czy spotka nieprzyjaznych czy serdecznych ludzi.

Nasuwają się dwa wnioski: po pierwsze, jestem w o wiele mniejszym stopniu, niż mi się wydaje, zależny od czynników zewnętrznych. Nie mogę więc ich czynić odpowiedzialnymi za mój nastrój. Sam jestem odpowiedzialny za swój świat. Drugi wniosek: nie muszę zmieniać ludzi w Argos czy Atenach choć ustawicznie próbuję to robić. Ale mogę zmienić s i e b i e. Mogę zacząć patrzeć na siebie i świat nowymi oczami.

Jacy więc są ludzie w Atenach? Dokładnie tacy jak ja. A jednocześnie wystarczająco inni…” *

* z „Jak mistyk sznuruje buty”- Lorenz Martin

„Zbaw siebie, a Zbawią się z Tobą inni! „

Umrzeć z Chrystusem. Umrzeć dla Chrystusa. Umrzeć dzięki Chrystusowi.

Najważniejsze jest to, czego nasze oczy nie są w stanie dostrzec. A umysł pojąć. Bo czasem trzeba po prostu uwierzyć i zaufać.

Jezus Zbawia, wszystkich. Jezus Zmartwychwstał, dla wszystkich. Jezus jest Życiem, dla wszystkich!

„Mighty to save” by Michael W. Smith

Potrzeba nam wspołczucia
Miłości doskonałej
Niech łaska zmieni nas
Potrzeba przebaczenia
Dobroci Zbawiciela
Nadziei ludzkich serc

REF.: Zbawca
Może ruszyć góry
On ma moc by zbawić
Ma moc by zbawic mnie
Na zawsze autor odkupieinia
On powstał, zwyciężył śmierć

Więc weź mnie, oto jestem
Słaby i bezradny
Wypełnij znowu mnie
Oddaję swoje serce
Bo jesteś tego warty
Poddaję dzisiaj się

Rozpal płomień, niech świat ujrzy znów,
prosimy,
jesteś warty – Zmartwychwstały Król

http://www.youtube.com/watch?v=8rQXU56se1k


Jak często trzeba tracić wiarę
urzędową
nadętą
zadzierającą nosa do góry
asekurującą
głoszoną stąd dotąd
żeby odnaleźć tę jedyną
wciąż jak węgiel jeszcze zielony
tę która jest po prostu
spotkaniem po ciemku
kiedy niepewność staje się pewnością
prawdziwą wiarę bo całkiem nie do wiary”

x. Twardowski


 „Tak kochasz Boga jak jesteś wobec Niego otwarty. Tak kochasz ludzi, jak jesteś wobec nich otwarty.  To jak z kwiatem- dopóki się nie otworzysz nikt nie dostrzeże Twojego prawdziwego piękna. Ale jak to zrobisz istnieje ryzyko, że ktoś może Cię zerwać. Ale miłość wymaga ryzyka.”

Otwartość…
Otwartość czyni nas bezbronnymi. Odsłania nas na świat, zdradza wszystko o nas. Przez nią pozwalamy poznać się dogłębnie i to nas przeraża. Broniąc się przed ogarniającym nas lękiem budujemy sobie bezpieczne schronienia. Miejsca, gdzie jesteśmy lubiani albo przynajmniej potrzebni. Kłopot z opancerzeniem się przed trudnościami rzeczywistości polega na tym, że ta sama stal, która chroni nas przed utratą życia uniemożliwia nam otwarcie się na sygnały, emocje i uczucia z zewnątrz, którymi chce nas świat obdarzać. Bardzo się boimy, żeby się coś nie wydało, o naszej rodzinie, przeszłości, wierze. Bo sobie o nas pomyślą. Okazuje się wtedy, że mamy twarze eksportowe- do biura, na uczelnię, dla sąsiadów, do konfesjonału. Dajemy z siebie część, a kawałek chcemy zachować dla siebie, gdzieś go ukryć. Można grać przez lata 24h na dobę. Taki mechanizm z autopilotem- na widok profesora, księdza, rodziców, znajomych- włącza się nam to eksportowe „Ja”. A Bóg jest obecny w Tobie prawdziwym. Jeśli nie znajdziesz siebie prawdziwego- nie znajdziesz Boga. Jesteśmy wielcy i mali jednocześnie i dopóki tego nie skleimy, nie staniemy się zintegrowani nie znajdziemy Boga. Na tym polega czysta miłość- że nic nie mam do ukrycia. Na pozwoleniu na czytanie moich maili, zaglądaniu do szuflad, szafek w domu, pracy, na uczelni. Człowiek czysty nie ma nic do ukrycia, jest wolny i prosty. Woda nas oczyszcza, obmywa i rujnuje. Zmywa z nas wszystkie maski, eksportowe fryzury, makijaże, przyklejane uśmiechy. Woda wszystkich nas równa. Cały nasz teatrzyk tonie. I tego się boimy i z Bogiem chcemy pertraktować. „Tutaj żeby zamoczyć, ale ostrożnie żeby tamtego nie dotknąć, bo się zmoczy i zepsuje. Dużo Ci Boże dam ale tego nie, tego nie ruszaj, to zostaw.” A zanurzyć się trzeba całemu. Wszystko to wszystko. I wobec Boga,i wobec świata, i innych ludzi.

Czas Męki Pana wymagał od Apostołów świadectwa, przyznania się do Jezusa. Uczniowie byli przy Jezusie dzień w dzień przez kilkanaście lat. Lecz jak się później okazało zabrakło im odwagi do przyznania się, że Go znają. A ja? Czy mam odwagę przyznać się, że Jezus jest dla mnie ważny? Czy mam odwagę mówić o nim otwarcie? Ile wątpliwości rodzi się jak mijamy kościół na ulicy a idziemy z kimś znajomym. Jak bardzo przyspiesza nam serce jak jemy z kimś obiad- przeżegnać się czy się nie przeżegnać, uklęknąć jak ksiądz idzie ulicą z Najświętszym Sakramentem czy nie. Boimy się zdradzić, bo przez to dajemy innym znak że Bóg jest dla nas ważny. Pozwalamy innym zakwalifikować nas do katolików i później nas z tego rozliczać. A ludzie często postrzegają tych związanych z kościołem jako świętych, którzy nie popełniają błędów, a to nieprawda. To nie cnoty, a grzechy prowadzą nas do Boga, bo uświadamiają nam jak bardzo jesteśmy od Boga zależni, jak bardzo ułomni bez Jego łaski i jednocześnie jak bardzo święci możemy się stawać dzięki Bożej mocy. Nikt nie lubi być pokorny, a chrześcijaństwo wymaga od nas PUBLICZNEJ pokory. Być świadkiem to znaczy przylgnąć do Chrystusa i potem iść o tym przylgnięciu opowiedzieć ludziom.

Albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i trzeźwego myślenia. Nie wstydź się zatem świadectwa naszego Pana, ani mnie, Jego więźnia, lecz weź udział w trudach i przeciwnościach znoszonych dla Ewangelii według danej mocy Bożej. 

2 TM 1, 4-8

„Nie bój się opinii świata. Chciej, żeby Chrystus miał o Tobie dobre zdanie”
Jezus nas zna! Wie o nas WSZYSTKO, czy tego chcemy czy nie, On wie WSZYSTKO i pomimo to chce z nami rozmawiać!

Pędzę. Jak oszalała, na oślep przed siebie. A jak się tak pędzi, to wiadomo, że trudno jest zobaczyć, co mija się po drodze. Nie mówiąc już o zastanowieniu się, czy w dobrą stronę pędzę, czy może się zgubiłam. I nie są to puste słowa, które ciągle się słyszy- o wyścigu szczurów, pogonią za karierą, zaszczytami. Naprawdę mam poczucie, że nie mam planu na swoje życie, nie mam go przemyślanego, alternatywy.

To, co robię zajmuje mi cały czas. Studia, dom, zakupy, obiad, Msza, wieczorem nauka, kolacja, PŚ. Zamknęłam się w tym świecie (do niedawna w dodatku pozbawionym MŚ i PŚ) i od paru ładnych lat nie byłam w stanie nicości, pustki umysłowej, stanie niezwiązania z tu i teraz, gdzie mogłabym znaleźć siebie i swoje pragnienia. Miejsca, w którym cisza byłaby tak przejmująca, że usłyszałabym najbardziej odległe, od lat odrzucane przeze mnie myśli, wątpliwości.

Pustyni!

Pustyni, gdzie mogłabym spotkać Boga. Ale nie takiej jednodniowej albo kilkugodzinnej. Nie tej godziny wieczornej modlitwy kiedy nie zdążę się skupić a już padam ze zmęczenia i oczy same mi się zamykają. Na pustyni nie ma się bywać, na pustyni trzeba pożyć żeby coś zrozumieć.
Jezus w swojej wszechmocy potrzebował 40 dni wyciszenia, 40 dni słuchania Boga, 40 dni poznawania Jego planu zbawienia. 40 DNI! Ilu w takim razie dni ja potrzebuję, żeby zrozumieć Boga i Jego zamysły w stopniu zaawansowania choć w jednej milionowej zbliżonym do Jezusowego? A jedyna okazja kiedy pozwalam Bogu mówić to podczas Mszy Św i na wieczornej lekturze PŚ. Minuty dla Boga, który jest wiecznością…

I trwam tak w tym obecnym stanie bez odwagi,  żeby się stąd wyrwać, bo zawsze czegoś szkoda- bo sesja, bo koło, bo wejściówka, bo magisterka, bo lab… Bo szkoda zmarnować czas, stracić rok. Ciągle czegoś szkoda, coś jest ważniejsze. A przecież ja nie walczę o rok, dwa, 10 lat ale o wieczność!  Rodzina, znajomi i inni powiedzą mi, że nie mam ważniejszych problemów dlatego zajmuję się takimi wyssanymi z palca, że brak pracy, choroba, bezdzietność to są prawdziwe problemy. Jasne, to są ważne sprawy ale czy na pewno niezbędne dla mojego zbawienia? Czy te studia to wszystko na co mnie stać, wszystko czym mogę chcieć Bogu zaimponować, co mogę zrobić by był ze mnie dumny?
Być może te studia są miejscem, gdzie Bóg chce mnie zbawić, ale czy ja na pewno Go o to zapytałam? Czy dałam sobie szansę Go usłyszeć? Chyba nie do końca…

Potrzebuję PUSTYNI i jej ciszy.

„Słuchać i słyszeć Pana to tylko połowa sukcesu. Druga połowa to skorygować swój sposób myślenia i postępowania z tym, co słyszę.”
o. Michał

http://www.youtube.com/watch?v=sSjtd4cLKic

***

„Dziękuję Ci po prostu za to, że Jesteś

za to, że nie mieścisz się w naszej głowie, która jest za logicznaza to,
że nie sposób Cię ogarnąć sercem, które jest za nerwowe
za to, że Jesteś tak bliski i daleki, że we wszystkim inny
za to, że jesteś już odnaleziony
i nie odnaleziony jeszcze
że uciekamy od Ciebie do Ciebie
za to, że nie czynimy niczego dla Ciebie, ale wszystko dzięki Tobie
za to, że to, czego pojąć nie mogę – nie jest nigdy złudzeniem
za to, że milczysz.
Tylko my – oczytani analfabeci
chlapiemy językiem”

x. Twardowski

Jezu! Naucz mnie, proszę, prostej Bojaźni Bożej!

Nie tej, która paraliżuje, ale tej która nie pozwala odejść. Tej, która każe mi wymagać od siebie i nie rezygnować. Bojaźni, która jest fascynacją, zauroczeniem, tęsknotą. Bojaźni, która za nic nie chce pozwolić mi oddalić się od Ciebie, Boże, bo tylko Ty możesz we mnie wszystkiego dokonać. Abym drżała ze strachu kiedy zgrzeszę, nie dlatego, że boję się kary, ale dlatego, że nie potrafię żyć bez Ciebie, bo jestem wtedy jak ślepy we mgle.

„Bojaźń Boża chroni od pychy. Bojaźni Bożej musi towarzyszyć dziecięca ufność w Boże miłosierdzie i niezłomna wiara w Jego wierność, że nas podtrzymuje”

1 P 5, 10


Sprawa Tomka.
Chciałabym żeby od razu porozmawiał z o. Piotrem, żeby od razu wszystko się zmieniło. Ale Bóg chciał inaczej- o. Piotr wróci za tydzień, wyjechał na rekolekcje. Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy gdy się o tym dowiedziałam- że to będzie jeden z moich najtrudniejszych i najdłuższych tygodni. Ale teraz zaczynam rozumieć.

Bóg uzdrawia z cierpień fizycznych i duchowych ludzi wierzących w Jego moc i tylko dla wzrostu wiary. W tym przypadku nie chodzi tylko o wiarę Tomka. Jak wielki jest to egzamin z mojej wiary i ufności. Jak wielopłaszczyznowo testowane jest moje zawierzenie Bogu.
Po pierwsze wiara w wolę Bożą. Wydawać by się mogło, że Bóg chce zbawienia człowieka. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości! Ale Bóg widzi szerzej, dalej, głębiej, dokładniej, perfekcyjnie. I być może to nie ten czas dla Tomka, może on ma teraz odejść, żeby wręcz zderzyć się z Bogiem na innym zakręcie swojego życia? Jeśli Bóg odpowie teraz na moją modlitwę mówiąc „poczekaj” albo „nie” to czy moja wiara jest wystarczająco silna żeby pozwoliła mi się na to zgodzić, przyjąć z pokorą Bożą decyzję?
„Wiara to nie klucz, który otwiera magiczne drzwi, za którymi czeka nas natychmiastowe uzdrowienie czy bogactwo. Wiara to przekonanie, że Boża odpowiedz jest tak samo pełna miłości, kiedy mówi On „tak”,  jak i wówczas kiedy mówi nam „nie”.*” To jest tydzień dla mnie. Tydzień na sprawdzenie mojej wytrwałości w modlitwie, mojego zaufania, mojej Wiary.
Boża wola nie jest jedynym aspektem, który jest „badany”. Bo musi paść pytanie czy wierzę w Ducha Świętego, który przemawia przez osobę bierzmowaną? Czy wierzę, że przemawia przez o. Piotra? Czy wierzę, że poprzez sakrament kapłaństwa sam Bóg go namaści, wybrał i posłał dając mu swą moc? Czy jeśli padną jakieś niewygodne, trudne słowa, ciężkie do przyjęcia, jeśli Tomek się ode mnie odwróci i będzie miał do mnie pretensje z powodu o. Piotra to czy zachowam wiarę, że to były naprawdę Boże słowa? Czy wierzę, że o. Piotr jest wybrany przez samego Jezusa?
Uzdrowienia mają służyć wzrostowi wiary. Ale ja nie chcę wystawiać Boga na próbę, mówić mu: „OK., jak uzdrowisz Tomka uwierzę bardziej.”Bo powinnam wierzyć bardziej bez względu na to. Powinnam wierzyć, że Bóg, jeśli pozwoli mu teraz na wolność decyzji to i tak go nie zostawi, bo nie zostawia nikogo. Powinnam mieć pokorę, bo zamysły Boga są tak niepojęte, że nie jestem w stanie ich zgłębić a swojej ludzkiej marności, nawet wtedy wierząc. Wierzyć czyli ufać, kiedy cudów nie ma. I trzeba tu pamiętać, że to nie sprowadza się do bierności, uznania że Bóg już wszystko postanowił. Postanowił, ale nas kocha i jeśli jest to zgodne z Jego wolą i będziemy Go o coś usilnie prosić to da nam. Może nie już, nie teraz, za tydzień, rok, 10 lat. Ale trzeba Boga prosić z ufnością!

„Nie moja, lecz Twoja wola niech się stanie”  Łk 22, 42.

„Jeśli chcesz, możesz mnie uzdrowić” Mt8, 2.

Jeśli chcesz Panie!

*z „Matka Angelica odpowiada”

Są dwa rodzaje grzeszników- tacy, z którymi Jezus chce rozmawiać i ci, których swoim słowem tnie jak mieczem. Wszyscy jesteśmy grzesznikami. Teraz należy zadać sobie pytanie jakim ja jestem grzesznikiem- czy takim, z którym Jezus chciałby rozmawiać, czy może by mnie zganił? Są grzesznicy pokorni i zuchwali, to kolosalna różnica. Zuchwali mają pretensję do całego świata kiedy coś im nie wyjdzie. Że szef głupi, że profesor się pomylił, że żona wredna, matka niewykształcona, że ojciec się starzeje i już mnie nie rozumie…
Pokorny przychodząc do spowiedzi pyta, czy komuś biednemu mógłby pomóc, czy może coś zrobić dla kogoś. Mówi, że inni mają gorzej, trudniej w życiu. Zupełnie inna tonacja rozmowy. Bądź pokornym grzesznikiem!

Pokora- cnota dziś niepopularna, wstydliwa, często wyszydzana i odrzucana. Pokora uzdalnia i pozwala widzieć rzeczy w prawdzie, takimi jakimi są. Pokora pozwala widzieć innych ludzi w prawdzie. Mało tego- pokora pozwala również widzieć siebie samego w prawdzie, taką jaka jestem. Jest ona niczym innym jak uznaniem prawdy, prawdy o rzeczach, osobach. Uznaniem prawdy o mnie samej. Pokora jest w stanie wprowadzić porządek w moje życie, ponieważ pokazuje mi, że jestem nie tylko nauczycielem ale i uczniem, że jestem nie stwórcą ale stworzeniem. Pokora przyznaje mi słuszne miejsce w hierarchii stworzenia. Pokora sprawia, że zdaję sobie sprawę z istnienia pewnych zasłon, za które nie da się zajrzeć i moich słabości, których bez Bożej pomocy nie pokonam.
Pokora, paradoksalnie, uwalnia mnie od potrzeby ciągłego oceniania, osądzania, wartościowania innych- skupia mnie na samym sobie, i to dobrze! Powinnam bić się w piersi, patrzeć na swoje grzechy, starać się zrozumieć innych, zmieniać siebie a nie ich! Wtedy zobaczę, że to wcale nie jest proste i odnajdę wyrozumiałość.

Tomek jest moim przyjacielem, który pogubił się w kwestii wiary, gdzieś rozminęły się ich drogi i od dłuższego czasu kroczą osobno. Teraz Tomek wymyślił apostazę. Żeby być w zgodzie ze sobą.

A mnie ta myśl paraliżuje i przybija do ziemi. Świadomość, że można Bogu w twarz powiedzieć „NIE”, „nie chcę ciebie, twojej miłości, twoich sakramentów, twojego zbawienia, poradzę sobie bez ciebie”. Czym innym jest unikanie Boga, niespotykanie się z nim i lekceważenie Go, a czym innym przekonanie, że istnieje z jednoczesnym odrzuceniem Jego darów. Nieczęsto płaczę, dziś to się zmieniło. Nie chcę żeby ktokolwiek był potępiony! Nie chcę żeby ktokolwiek z moich znajomych skazywał się na piekło. Nie taki jest Boży plan! Bóg chce zbawienia człowieka, miłości! I oczywiście- dopóki Tomek żyje ma szansę się nawrócić, spotkać Boga ale o ile chociażby z formalnego punktu widzenia jego powrót będzie utrudniony. Przeraża mnie myśl, że „jedyne” co mogę zrobić to się modlić, bo nawet nie wiem jak mogłabym go przekonać, jakimi argumentami. Tak bardzo chciałabym żeby każdy spotkał Boga w swojej wolności i jest dla mnie ogromną tajemnicą, że się tak nie dzieje. Czy porażka Kościoła, która dzieje się w momencie utraty wiernego jest też moją porażką? Przecież stanowię część Mistycznego Ciała Chrystusa. Przecież nie tylko kapłani, babcie i radio Maryja tworzy społeczny wizerunek kościoła, ja też. To ja jestem kościołem, z którym ostatnio Tomek miał do czynienia. Jaki więc ze mnie apostoł skoro nie dałam rady…?

http://www.youtube.com/watch?v=7LrraRZI60Y

Wszystkich dysponujących odrobiną czasu proszę o modlitwę za Tomka i z góry za nią dziękuję!


Jaka jest moja modlitwa w chwilach kiedy dzieje się coś złego,nieplanowanego albo planowanego inaczej; w sytuacjach bez wyjścia? Pełna skruchy i zawierzenia, ufności, pokory i uniżenia czy pretensji, pychy, krzyku i żalu? Jak naprawdę ufa moje serce?

Eksploduję. Prawie za każdym razem kiedy coś nie idzie po mojej myśli. Kiedy bardzo bym czegoś chciała, a to się nie dzieje . I nie umiem zamknąć się wtedy w sobie, przeżywać tego wewnętrznie, jednocześnie nie obciążając ludzi mi bliskich raz, że moimi problemami a dwa, że złymi uczuciami . Jak wulkan zalewam innych swoją złością po to, żeby było mi łatwiej, wyżyję się, wygadam, posłucham rad. A jedyne słuszne rady może mi dać Bóg. Jedynie On wie, czego pragnie moje serce i co będzie dla mnie dobre [Mt 6, 8].  Tylko Bóg jest w stanie dowartościować moje działania. Tylko Bóg ma słowa dające życie wieczne, którymi powinnam przepełnić swoje życie.

„Dręczono Go, lecz sam pozwalał się gnębić, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak on nie otworzył ust swoich” [Iz 53, 7]

Co to jest prawdziwa radość? – wg św Franciszka

” Przybywa posłaniec i mówi, że wszyscy profesorowie z Paryża wstąpili do zakonu- to nie prawdziwa radość.
Że tak samo uczynili wszyscy prałaci z tamtej strony Alp, arcybiskupi i biskupi, również król Francji i Anglii- to nie jest prawdziwa radość.
Tak samo, że moi bracia poszli do niewiernych i nawrócili wszystkich do wiary; że mam od Boga tak wielką łaskę, że uzdrawiam chorych i czynię wiele cudów- w tym wszystkim nie kryje się prawdziwa radość.

Lecz co to jest prawdziwa radość? Wracam z Perugii i późną nocą przychodzę tu, jest zima i słota, i tak zimno, że u dołu tuniki zwisają zmarznięte sople i ranią wciąż nogi, i krew płynie z tych ran. I cały zabłocony, zziębnięty i zlodowaciały przychodzę do bramy; i gdy długo pukałem i wołałem, przyszedł brat i pyta: Kto jest? Odpowiedziałem: Brat Franciszek. A ten mówi: Wynoś się; to nie jest pora stosowna do chodzenia; nie wejdziesz. A gdy ja znowu nalegam, odpowiada: Wynoś się; ty jesteś człowiek prosty i niewykształcony. Jesteś teraz zupełnie zbyteczny. Jest nas tylu i takich, że nie potrzebujemy ciebie. A ja znowu staję przy bramie i mówię: Na miłość Bożą, przyjmijcie mnie na tę noc. A on odpowiada: Nic z tego. Idź tam, gdzie są krzyżowcy i proś.

Powiadam ci: jeśli zachowam cierpliwość i nie rozgniewam się, na tym polega prawdziwa radość i prawdziwa cnota, i zbawienie duszy. ”

Nie ma żadnego pocieszenia, satysfakcji. Prawdziwa radość polega na tym, że znikąd nie ma pocieszenia a ja jestem spokojna. Radością nie jest cierpienie św Franciszka. Radością jest to, że się nie wściekam. Bóg mnie umacnia. To nie to samo co pocieszenie Boga mnie umacnia. Kiedy On nie robi nic, a ja opierając się na Nim doznaję radości. Sam Bóg jest moim pocieszeniem.
Nic mi Boże ludzkiego nie dawaj, tylko siebie mi daj, ponadzmysłowego, to jest Prawdziwa Radość.

Boże! Naucz mnie powściągać mój język  „Niech nie wychodzi z waszych ust żadna mowa szkodliwa, lecz tylko budująca, zależnie od potrzeby, by wyświadczała dobro słuchającym.” [Ef 4, 29] Naucz mnie cierpieć w sobie dla Ciebie, bez próżnej chwały i podziwu w oczach innych.
Uczyń mnie pustym naczyniem, wolnym od pychy, zarozumiałości, moich przywiązań do grzechu byś mógł nalać wody życia w to naczynie!

dzieciństwo wiary

Moja święta wiaro z klasy 3b
z coraz dalej i bliżej
kiedy w kościele było tak cicho że ciemno
a w domu wciąż to samo więc inaczej
kiedy święty Antoni ostrzyżony i zawsze z grzywką
odnajdywał zagubione klucze
a Matka Boska była lepsza bo przedwojenna
kiedy nie miała pretensji do nikogo nawet zmokła kawka
a miłość była tak czysta że karmiła Boga
wielka i dlatego możliwa
kiedy martwiłem się żeby Pan Jezus nie zachorował
boby się komunia nie udała
kiedy rysowałem diabła bez rogów – bo samiczka
proszę ciebie moja wiaro malutka
powiedz swojej starszej siostrze

– wierze dorosłej żeby nie tłumaczyła

– dopiero wtedy można naprawdę uwierzyć
kiedy się to wszystko zawali

 

ks.Twardowski

„Nie żywi On gniewu na zawsze, bo upodobał sobie miłosierdzie. Ulituje się znowu nad nami, zetrze nasze nieprawości i wrzuci w głębokości morskie wszystkie nasze grzechy.”
Mi 7, 18-20

Dawno tak nie tęskniłam za Bogiem, za Komunią Św. Dawno nie czułam się tak niegodna, grzeszna a zarazem wiedziałam, wierzyłam, czułam, że Bóg ma Miłosierdzie dla mnie. Że jedyne co mnie od Niego oddziela to, to, że muszę paść na kolana i zabić swoją pychę, przyznać- Boże ratuj, bez Ciebie nie dam rady. Wierzyłam, że Jezus w tym sakramencie pokuty jest w stanie wszystko zmienić- oczyścić moje życie, dać mi Siebie. I tylko z Bogiem mogę gdzieś zajść. Tylko z Bogiem chcę gdzieś iść.

Uświadomiłam sobie, a właściwie Boży Duch uświadomił mi jak to wszystko składa się w całość. To, że muszę pokochać siebie, żeby kochać innych. To, że pokochanie dokonuje się Bożą mocą, że Bóg tylko na to czeka w konfesjonale, że Komunia daje prawdziwe życie i radość. Że wtedy moja śmierć staje się życiem w Bogu, Jego światłością.
Że moje nic zmienia się w Jego wszystko, w Jego „KOCHAM”, które wystarczy za wszystko. Nie potrzeba nic więcej.

Miłość na śmierć nie umiera!

 

Pan Bóg nie widzi zła.

Starsze małżeństwo przechadza się przez targ staroci. Stragany ze starymi imbrykami, wazonami, lustrami, świecznikami. I rozmowa przy każdym stoisku wygląda mniej więcej identycznie.
Mężczyzna bierze do ręki kij i mówi: Jaki śliczny!
Żona na to: co to?!
Mąż: trzon od łopaty!
Żona na to: zostaw to brzydactwo, odrapane całe, brudne, zostaw! po co Ci to?!
Mąż: patrz tu by się podheblowało,  tu by się zrobiło, pomalowało, słuchaj jakby to pięknie wyglądało!
Żona: Zostaw to, błagam Cię!
Idą do następnego straganu
Mąż: Boże jakie piękne żelazko!
Żona: Co ty?! Stara dusza przerdzewiała
Mąż: Jakie cudowne!
Żona: Po co Ci to, wyrzuć to!
Mąż: to się wszystko wyklepie, uszczelni, wymaluje!

Można zaryzykować stwierdzenie:

Bóg z szatanem idą przez świat.
Pan Bóg mówi- zobacz jaka śliczna Baśka! Szatan na to: gdzie tam śliczna- zakłamana, fałszywa, egoistka, zakochana w pieniądzach.
Pan Bóg: tu się podhebluje, tu doczyści, tam uszczelni. Tu ją wyślę na rekolekcję, tu jej postawię na drodze dobrego kaznodzieję albo spowiednika. Diabeł na to: Zostaw! Po co Ci ona?

Pan Bóg nie widzi zła!
Nawet jak upadniesz to Bóg widzi gdzie ma Cię naprawić. Błogosławiona wina. Pan Bóg tak jak prawdziwy mechanik- widzi uszkodzone auto i cieszy się na myśl co będzie musiał w nim naprawić, ale będzie robota! Iskry będą szły jak będę ją szlifował.
Jaki piękny materiał na świętą!

 

„Możemy być jedynymi Chrystusami, jakiego kiedykolwiek zobaczy nasz sąsiad.
Możemy być jedynym przykładem miłosierdzia i współczucia, które pozna nasz współpracownik.
Nasza cierpliwość w małżeństwie może być świadectwem Bożej mocy i nadprzyrodzonego męstwa,
z jakim nasi przyjaciele zetkną się w całym swoim życiu. Bóg przygotował nas na coś szczególnego
– chce żebyśmy byli święci”

za „Matka Angelica Odpowiada”

Grzegorz jest człowiekiem, który najprawdopodobniej nigdy nie dowie się, że napisałam o nim  w internecie, o tym, jak głęboko zapadł w moje serce, jak bardzo stał się ważny.

„Wszystko co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych mnieście uczynili.”
Ta Ewangelia sprzed paru dni uderzyła mnie mocno. Zastanawiałam się, czy jest rzeczywiście coś, co mogę zrobić dla tych, którzy są głodni, spragnieni, nadzy.
Kupiłam drożdżówkę i poszłam „w miasto” szukać Boga. I tu pierwsza lekcja pokory- dlaczego szukam Boga wśród ludzi, skoro każdy z nich ma w sobie Boga. Dlaczego stawiam się ponad nimi i szukam tego jednego uniżonego, któremu w swojej cudowności będę mogła pomóc. Stek bzdur. Jestem taka sama jak wszyscy inni, nawet gorsza. Niczym się od nich nie różnię. NICZYM!
Lekcja pokory numer dwa- w przejściu koło dworca na wózku inwalidzkim siedziała babcia z kubeczkiem. Serce mi mocniej zabił0, podeszłam do niej, powiedziałam dzień dobry i zapytałam, czy chce drożdżówkę. I ta kobieta powiedziała, że nie. Walnął mnie grom z jasnego nieba, że jak to ona może nie chcieć mojej pomocy, mojej super pomocy, dobroci serca. I oto chwała Boża, bo się nie zdenerwowałam. Poczułam się  poniżona, ale się nie zdenerwowałam. Jezusowe „nadstaw drugi policzek”. Zrozumiałam jak musi się czuć Jezus dający nam swoją „drożdżówkę”, której nie chcemy…

Poszłam dalej i wtedy poznałam Grzegorza. Siedział na końcu schodów, przy początku przejścia podziemnego na wózku, bez nóg, z gitarą i śpiewał: „Trzeba pięknie żyć, trzeba godnie umierać!”
Zawahałam się, ale zaryzykowałam. Zabiłam w sobie poczucie wyższości, godności. Ten człowiek ujął mnie swoją odwagą i prawdziwością. Podeszłam do niego, przywitałam się i zapytałam czy chce drożdżówkę. Odpowiedział, że dlaczego by nie, czym chata bogata. Sięgnęłam do plecaka, podałam mu ją na co on zastrzelił mnie swoim pytaniem- Co masz na palcu?
Ułamek sekundy, nieduży, metalowy, niewyróżniający się, a on już wiedział, że  to różaniec. Więc mu odpowiedziałam z lekkim wahaniem w głosie, że tak. Zapytał czy jestem w jakiejś wspólnocie, czy działam w kościele, czy wierzę w Boga. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że bez Boga umieram, nie umiem bez niego sobie poradzić.
Wtedy zaczął mi opowiadać o sobie, o swoim życiu, o tym jak stracił nogi, o kobiecie, którą kochał, o tym, że cieszy się, że Jan Paweł II będzie ogłoszony świętym, że dane mu było tego doczekać. O tym, że jest sam na świecie, że czasem myśli sobie po co to wszystko, że jego życie nie ma sensu, że chciałby ze sobą skończyć. Nie mogłam przestać patrzeć mu w oczy. Miał w tych oczach Boga.
Zaśpiewał i zagrał mi kilka swoich kawałków. Dano nie czułam takiej Bożej mocy, łaski i radości. Jasne,  że miał poślizgi w swoim życiu, nawet podczas naszej rozmowy był na lekkim gazie. Ale nie o to chodzi. On cały czas miał, a właściwie ma, nadzieję. Gdzieś głęboko w sobie ma świadomość Boga, zna siłę modlitwy, bo poprosił mnie o dziesiątkę różańca w jego intencji ze łzami w oczach. Człowiek, który nie ma nic mówi o swoich amputowanych nogach, że wypożyczył je chwilowo Panu Bogu. Człowiek, który rozumie słowa Papieża całym sobą i pisze dla niego piosenki. Człowiek, który ufa, że może być lepiej, a jeśli nawet nie, to wszystko i tak ma sens.

Wielki Człowiek!

Jeśli ktoś z was pomyśli, że napisałam to żeby chlubić się swoją dobrocią to się myli.  Ostatnią rzeczą którą chciałabym podkreślać w tej historii to moja osoba. Nie zrobiłabym tego bez Bożej miłości, którą wlał w moje wnętrze. Nigdy Grześka nie zapomnę!

Człowiek jest w każdym. Trzeba chcieć go odnaleźć. Czy to, że mam w portfelu więcej niż Grzesiek czyni mnie lepszym człowiekiem? Czy to, że chodzę na uczelnię i się kształcę daje mi większą mądrość życiową? Czy posiadanie domu przybliża mnie do domu niebieskiego? Grzesiek ma w sobie Boga, co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Każdy z nas Go w sobie ma, trzeba chcieć patrzeć głębiej i dzielić się swoim człowieczeństwem ze światem. Nasze życie dzieje się tu i teraz, nie kiedyś, za jakiś czas. I to jakie jest, zarówno nasze, jak i osób obok nas, zależy od nas.

„Bądź zmianą, którą chciałbyś ujrzeć w świecie!”


„Jeśli u siebie usuniesz jarzmo, przestaniesz grozić palcem i mówić przewrotnie, jeśli podasz twój chleb zgłodniałemu i nakarmisz duszę przygnębioną, wówczas twe światło zabłyśnie w ciemnościach, a twoja ciemność stanie się południem.
Pan Cię zawsze prowadzić będzie, nasyci duszę twą na pustkowiu”

Iz 58, 9b- 11a

„Miłość nie jest kochana” powiedział św Franciszek i miał rację.

Bóg jest miłością!
Samą miłością, bezwarunkową, niepojętą i ogromną! Nie próbuj jej zrozumieć,
bo nie dasz rady. A my, zamiast zatapiać się w tej miłości, tonąć w jej zachwycie, wybieramy swój własny świat, bez Boga. Albo z Bogiem gdzieś na pograniczu, ostatnim miejscu. Jak ciężkie musi być życie człowieka niewierzącego!

Jak bardzo męczące, załamujące musi być ciągłe liczenie na siebie i innych ludzi, którzy też przecież są ułomni i zawodni. Bez oparcia, bez pocieszenia i pociechy. Zdanym tylko na siebie, gdzie świat na każdym kroku nam pokazuje jaki jest beznadziejny, bezwartościowy, gdzie co chwila spotyka nas jakieś nieszczęście, problemy. I znikąd pomocy, zawsze samemu. Choć moim zdaniem Chrystus i tak zawsze jest przy człowieku. Tyle tylko, że osoba niewierząca nie chce zdać sobie z tego sprawy.

Kiedy myślę sobie o szczęściu jakie mam, o wierze danej mi od Boga, bo niczym sobie na nią nie zasłużyłam. Kiedy myślę o miłosierdziu Boga względem mnie. O tym, że choćby cały świat się mnie wyparł- On ze mnie nie zrezygnuje. Kiedy wiem, że jest ktoś, kto kocha mnie z CAŁYM dobrodziejstwem inwentarza, gdzie ja sama siebie tak nie potrafię kochać. Nie ma większej radości niż ta pewność. Nie ma lepszego pocieszenia niż przylgnięcie całym sobą do Boga.  Niczego tak nie pragnę jak Bożej miłości, ciągłego przebywania z nim. Świadomości, że mogę Mu powiedzieć wszystko, nikt mi tak nie doradzi jak On. Nic nie daje takiego spokoju serca, kiedy w moim życiu szaleją największe huragany, jak patrzenie na Boga. Nic tak nie dodaje sił jak jego Ciało w moim.

I niesamowicie boli mnie, że ludzie tego nie chcą. Czasem nawet nie próbują znaleźć Boga, odrzucając go, nie pozwalając się dotknąć tej miłości i cudowi. Nie pozwalają poruszyć swojego życia, które bez Boga i tak, wcześniej czy później, się zawali, bo jest zbudowane na piasku. Są ludzie, których kocham, którzy cierpią, dla których zrobiłabym wszystko, żeby ulżyć im w tym bólu, pomóc przez to przejść. Wiem, że może ich uzdrowić tylko Bóg, tylko On ma to, czego im brakuje do szczęścia. Tylko Bóg skleja to wszystko w całość, nadaje sens, podtrzymuje, prowadzi. Tylko w Bogu można znaleźć klucz do zrozumienia swojego życia. I nie mogę znieść tego, że oni nie chcą Bożej łaski, nie chcą tej pomocy. Serce mnie boli, bo wiem, czego sama doświadczyłam od Boga. Każdy chce się dzielić swoim szczęściem z ludźmi, na których mu zależy a źródłem mojego szczęścia jest Jezus!

Bóg nic nie zrobi wbrew wolnej woli człowieka, nic! Na wszystko musimy wyrazić zgodę.
Paradoks Bożej wszechmocy, która czeka na pozwolenie z szacunku do człowieka, swojego stworzenia. Paradoks ludzkiego myślenia, że Bóg nas ogranicza, a On po prostu cierpliwie na nas czeka z uczuciami, których cudowności nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić w żaden sposób!

Miłość nie jest kochana…

„Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a ja was pokrzepię. ”
Mt 11, 28

Naucz mnie ciszy.

Bo tylko w ciszy mogę Cię usłyszeć. Tylko w ciszy mogę zapomnieć o sobie, przestać mówić. Tylko w ciszy mogę przestawać być sobą dla Ciebie a stawać się Tobą. Obumierać w sobie żeby Ciebie było we mnie coraz więcej. Naucz mnie ciszy w której Twoje cuda odpowiadają o ich stwórcy. Naucz mnie ciszy, która pozwoli mi jak Samuelowi usłyszeń Twoje słowa. I nie poprzestać na usłyszeniu ale pójść ku posłuszeństwu tym słowom. Skoro jestem uczniem Jezusa, narzędziem w Jego ręku to moim zaszczytem jest spełnianie Jego woli i wypełnianie słów. Słów które muszą zapaść mi w serce, które umysłem muszę zapamiętać, ustami głosić innym, którzy nie mieli szansy usłyszeć a sercem przyjąć i żyć według nich. Całą sobą. I nie chodzi tu tylko i wyłącznie o jakieś wielkie czyny. Można z Bogiem być permanentnie, modlić się permanentnie, czyli ZAWSZE być przy nim. To tak jak z wizytą przyjaciela. Niby wszystko robimy tak samo a jednak jakoś inaczej parzymy herbatę, ciut dokładniej, inaczej smażymy jajka, myjemy się, robimy zakupy. Niby wszystko jest tak samo, a jednak inaczej. Na tym polega życie z Bogiem. Na tym polega modlitwa- nie na spotykaniu ale na nierozstawaniu się. Bez względu na wszystko. Bo nie wiadomo kiedy i przez kogo Bóg będzie chciał nam coś powiedzieć, dajmy sobie szansę Go usłyszeć.

Naucz mnie Ciszy.

http://www.youtube.com/watch?v=PW5ZnQ0vlWw

Byłam sfrustrowana, zmęczona, zła przez dłuższą chwilę. Pomyślałam sobie: „Przepraszam Boże! Nie oglądaj mnie takiej, nie chcę taka być, nie chcę żebyś mnie taką widział.”

Ale jak wielka jest moc Boża okazało się już za parę sekund, bo zrozumiałam, że taka jestem. Że jestem słaba, upadająca, że taka jest moja ludzkość i małość jako człowieka. Pychą jest chcenie, żeby Bóg widział mnie tylko w momentach moich sukcesów i triumfów. Przecież tak naprawdę chodzi o to, żeby upaść przed Nim na kolana i wyznać: Nie daję rady, potrzebuję pomocy, ratuj mnie. Bez Ciebie nie umiem, nie dam rady. Prosić nie o to, aby mnie zmienił, ale żeby pozwolił mi pokochać siebie taką jaka jestem i zechciał w swojej wszechmocy uczynić ze mnie narzędzie w swoich rękach. Nauczył mnie dawać Bożą miłość innym ludziom. Żeby ta Boża miłość zmieniała moje zachowania i nastroje. W tym objawia się cud Bożej mocy- dopiero kiedy w Bogu pokochamy siebie ze wszystkimi swoimi ułomnościami będziemy zdolni do pokochania innych ludzi, z których każdy ma jakiś problem, a później pokochanie Boga.

Wydawać się może, że to ogromne pójście na łatwiznę- „Boże, Ty się tym zajmij.”- ale tak nie jest. Tym jest świętość- uznaniem siebie za nic i Boga za stwórcę wszystkiego we mnie.

Ogromnej odwagi i pokory wymaga przyznanie się do niemocy i proszenie Boga o pomoc. Uznanie swojej małości i zobaczenie wielkości człowieka zjednoczonego z Bogiem, który pozwala Mu na wszelkie działania w jego życiu. Wiary, że dla Boga wszystko jest możliwe.

Tak naprawdę to nie my szukamy Boga, ale to Bóg szuka nas a jedyne co my powinniśmy robić to zachowywać się jak owce- krzyczeć, beczeć i machać dzwoneczkiem. Bóg czeka na naszą prośbę o pomoc. Nigdy nie złamie ludzkiej wolnej woli.

„…tą potęgą, którą może On także wszystko, co jest, sobie podporządkować „

Flp 3, 21

Pierwszym pytaniem, które powinno paść jest pytanie o cel tego blogu. Moim marzeniem jest  żeby ludzie znaleźli w nim odpowiedzi, żeby coś zmienił, kogoś poruszył, dotknął, pobudził do myślenia a może nawet działania. A o czym będzie? Jak zawsze o życiu, tym teraźniejszym i przyszłym. Po części o życiu ludzkim ale najbardziej o życiu Bożym w życiu ludzkim. O kompilacji i nierozerwalności tych dwóch istnień, o ich wzajemnym przenikaniu, potrzebie i zrozumieniu.

Tak, chciałabym żeby był to blog teologiczny ale zrozumiały dla wszystkich. W domyśle dla tych, którzy spotkali Boga i dla tych, którzy nie mieli wystarczająco dużo szczęścia, dla tych, którzy chcieliby Go spotkać i dla tych, którym nie jest On potrzebny a nawet dla tych którzy uważają, że Go nie ma. Moim celem nie jest przekonywanie nikogo, to bardzo trudne zadanie. Po prostu będę tu pisać o moich doświadczeniach, spotkaniach, poruszeniach i przemyśleniach. O sprawach dla mnie ważnych, które spędzają mi sen z powiek a jednocześnie nadają sens upływającym chwilom. Internet stał się tym medium, w którym szukamy odpowiedzi na nurtujące nas pytania zarówno te czysto wiedzowe, jak też te bardziej filozoficzne, egzystencjonalne, moralizatorskie. Mi samej niejednokrotnie przyszło czerpać z mądrości innych, które zapadały mi w serce i powracały w chwilach ważnych. Więc jeśli Ciebie, drogi Czytelniku, coś w tym blogu poruszy zdenerwuje albo pobudzi do refleksji zostań jego współtwórcą i napisz do mnie

Życzę miłej lektury ;)

 

Maj 2024
N Pon W Śr Czw Pt S
 1234
567891011
12131415161718
19202122232425
262728293031