You are currently browsing the tag archive for the ‘modlitwa’ tag.

I-surrender

Przychodzi taki punkt życia. Punkt przegięcia, kiedy masz już realnie i prawdziwie dość…
Kiedy w tym, co robisz przestajesz widzieć sens i spełnienie.
Kiedy zaczynasz zastanawiać się co tak naprawdę jest celem Twojego życia.
A kiedy już podejmujesz jakąś decyzję to, czego pragniesz okazuje się być nieosiągalne.
Nie teraz.
Taki moment kiedy codzienność wydaje się jałowa, pusta i zmarnowana.
Punkt braku słów krzyczącego serca.
Krzykiem milczącego poddaństwa.
W zaufaniu i próbie wiary w jedyny stały, pewny i niezawodny “element” Twojego życia.
Jedno spojrzenie w oczy… jedno…
http://www.youtube.com/watch?v=HcnfT4arZtI

Czy istnieje jakiś niezawodny, sprawdzony sposób na znajdywanie odpowiedzi? Życiowych ścieżek? Zrozumienia wszelako pojmowanej „woli Bożej”?

Jak odróżnić miłość od próby zaspokojenia swoich emocji i tęsknot?
Jak wybrać pomiędzy krzyżem bycia przyjacielem, a uspokojeniem nadchodzącym wraz z odejściem, usunięciem się w cień?
Służba drugiej osobie czy masochizm emocjonalny?
Spełnianie moich pragnień czy pokorne zgadzanie się na wszystko?
Służba przez obecność czy karmienie się ochłapami relacji?
Bycie wyłącznie „dla” kogoś, czy szanowanie samej siebie?
Jak doprowadzić samą siebie do dojrzałych decyzji, do trwania w nich, do przyjęcia sercem tego co rozum wie?

I jak w tym wszystkim, co nawet nazwać jest trudno, a co dopiero zrozumieć, jak w tym wszystkim znaleźć Boga? Jak zrozumieć czego On chce? Skoro wie czego ja to pozostaje tylko ustalić jedną wspólną wersję zdarzeń. Tylko jak…?
Jak dostrzec sens w poczuciu absolutnego braku sensu…

Nie, to nie jest ciastko z wróżbą. Przynajmniej nie dla mnie…

„Dlatego powiadam wam: Wszystko o co prosicie na modlitwie stanie się wam, TYLKO WIERZCIE, ŻE OTRZYMACIE”

I nie- to nie supermarket. To miłość. Ale ta mądra- dojrzała, ojcowska i wychowująca…

kazanie o Szustaka, dominikanina, mam nadzieję że rozpowszechnianie jego jest dozwolone.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,937,szustak-op-o-tym-co-wkurza-jezusa.html

W każdym razie ostatnich ok 7 minut mnie zabiło…
Nie powinno mnie być w świątyni…

usłyszane dziś na kazaniu: „Pan Bóg nie działa wbrew naturze, nie robi nic, co by nie było zgodne z naturą człowieka.” A kto miałby lepiej znać naturę stworzenia jeśli nie stwórca?

Kobiecość. Czyli natura. Bycie, stawanie się kobiecą. Dla mnie to jest jak dotykanie najbardziej skrywanej, chowanej pod dywan sprawy, o której istnieniu właściwie do niedawna nie wiedziałam. Nie miałam pojęcia, że mam z tym problem, w dodatku, że nie przyjmowanie swojej kobiecości i nie podkreślanie jej jest grzechem. Do tego świadomość, że przeczytają ten wpis ludzi, którzy mnie znają nie ułatwia mi pisania w żaden sposób. No ale skoro chcę być otwarta i prawdziwa to nie mogę pisać tylko i wyłącznie o tym co dla mnie proste, łatwe i przyjemne. (choć dotychczas nie za często tak było)

Chciałabym stać się bardzo kobieca. Niby prosta sprawa. Niby… Bo gdybym poszła na kozetkę do psychologa to można znaleźć w mojej przeszłości mnóstwo sytuacji, które miały miejsce, zarówno we wczesnym dzieciństwie, w czasach szkolnych, gimnazjalnych, licealnych a nawet aktualnie, które sprawiły, że nie jestem filigranową dziewczynką, delikatną jak płatki kwiatów, ale raczej silną osobą która nie marudzi jak coś się złego dzieje, ale działa, która nie boi się pracy fizycznej, która nie emanuje swoją figurą na prawo i lewo. Tożsamość kobiety buduje jej ojciec i to są sprawy, które wzrastają w nas przez całe życie. Zmiana tego jest dla mnie wręcz niewyobrażalnie oddalona… bo jak można od tak zmienić całe swoje życie..? Od najprostszych gestów począwszy na postawie i sposobie poruszania się kończąc.

A chciałabym to zrobić. Po co? po to, żeby stać się tym, kim stworzył mnie Bóg- kobietą, żoną, matką. W tym jest Jego plan zbawienia. Nie mam być silną osobą, która sama sobie ze wszystkim poradzi i sama doprowadzi się do zbawienia. Pan Bóg od zawsze chciał żebym była kobietą, tak to zaplanował i ten plan musi mieć sens. Może dla niektórych to banał ale chciałabym żeby to mój mąż zapewniał mi poczucie bezpieczeństwa. Chciałabym żeby chwalił się mną przed kumplami. Chciałabym żeby widział we mnie piękno. Chciałabym być jego królewną. To z mojej strony- a ja dla niego- chciałabym dać wszystko, czego potrzebuje do zbawienia.

To chyba najtrudniejsze zadanie jakie przede mną kiedykolwiek stanęło, bo jak dotąd żadne nie dotykało tak szerokiego zakresu mojego dotychczasowego życia. Jednocześnie mam świadomość i pewność, że nie jestem w stanie zrobić tego bez Bożego uzdrowienia. Tak jak wiele innych spraw można by próbować wytłumaczyć własnymi staraniami i siłami, tak teraz jestem wobec tego całkowicie bezsilna i bez oręża. A jednocześnie chcę wierzyć w to, że jeśli Bóg zechce to mnie wyleczy. Jak już wielokrotnie pisałam- nic nie dzieje się bez powodu. Więc być może mam stać się kobiecą żeby mógł mnie ktoś pokochać, żebym pokochała siebie, stała się zdolna do małżeństwa. Wszystko po kolei w swoim, czyli Bożym, czasie.

Jedyne co mogę zrobić to się o to modlić. Dlatego też proszę Was o modlitwę…

„Celem nadrzędnym jest wędrówka przez modlitwę i samoświadomość, która dostarcza kontekstu do tego, aby stać sie duchowo wolnym, a więc zdolnym do poszukiwania, odnajdywania i realizowania woli Bożej w swoim osobistym życiu. Proces ten, mający na celu uporządkowanie życia tak naprawdę jest uporządkowaniem naszej miłości.

Kochać kogoś lub coś poza Bogiem lub na równi z Bogiem jest czymś nieproporcjonalnym, trzeba to zmienić i oczyścić. Zostaliśmy stworzeni dla Boga, naszym przeznaczeniem wiecznym jest Bóg; nasze serca znajdują odpoczynek tylko w Bogu. Całkowite zadowolenie można osiągnąć tylko w nieskończonej miłości Boga.

Przeniesienie środka ciężkości naszych serc na Chrystusa pozwala całej reszcie stać się względnym. Przywiązania nie są złe, są zarówno dobre jak i konieczne. Stają się nieuporządkowane kiedy zaczynają stanowić centrum naszego świata. Żadne przywiązanie do czegokolwiek, co zostało stworzone nie może być ośrodkiem naszej miłości. Kiedy doświadczymy skupienia na Bogu, wtedy wszystko inne jest zrelatywizowane.

Istotą nie jest wyrzeczenie się, ale wolność, gotowość poświęcenia, oddania jeśli Bóg tego od nas zażąda. Wtedy powodem aby czegoś chcieć lub coś zatrzymać będzie jedynie  służba, honor i chwała Bożego Majestatu. Jedynie i całkowicie, nie że chwała Boga i jednoczesnie moje pragnienia.

Jedynie chwała Boga.” *

*z „Szukaj Boga we wszystkim”  Anthonego de Mello

Zabierz, Panie, i przyjmij, całą moją wolność,
pamięć moją,
mój rozum i całą moją wolę,
wszystko, co mam i co posiadam. 
Ty mi to, Panie, dałeś, Tobie to zwracam.
Wszystko jest Twoje. 
Rozporządzaj tym według Twojej woli.
Daj mi tylko miłość Twoją i łaskę, 
a to mi wystarczy
św. Ignacy Loyola


„Tym, którzy szukają pocieszenia,

racz dać Panie cierpliwe ramię.

 

Wytrąconym z równowagi

niech się nie chybocze Ziemia.

Dla zmarzniętych wczesne

nadejdą roztopy.

 

Błądzący, bliscy

zaniechania poszukiwań,

wreszcie odnajdą drogę

i to od razu na skróty.

 

Trud tych, którzy z bezsilności zwątpili,

łut szczęścia owocem obsypie.

 

Porzuconych w nowe objęcia przygarnij.

Zmartwionym odmaluj

przynajmniej sen pokrzepiający.

 

A mnie daj taką ufność,

co – choć sama ślepa –

podeprze moje kalekie modlitwy”

 

*by Martynka, from http://marsilka.wordpress.com/

Krzyż z San Damiano.
Pochylam się nad nim z głową i sercem pełnymi spraw, próśb, intencji. Patrzę na ten Krzyż, mówię o swoich problemach, monolog, trochę jak lista zakupów. I w pewnym momencie, otrzeźwienie- jak wiadro zimnej wody, głos Jezusa: „Spójrz na mnie, Ja nic nie mam, NIC, nawet z szat mnie obnażyli, skrępowali moje ręce, więc nic nie mogę nimi uczynić. Jedyne co mam i co mogę Ci dać to JA. Nie oderwę dłoni od krzyża ale jestem cały dla Ciebie, bezbronny wobec Twoich zamiarów i jeśli chcesz uczyń ze mną co zechcesz. Ja Ciebie przytulić nie mam jak ale Ty możesz całą sobą przylgnąć do Mnie. Swoim życiem do mojego życia. Czekam tu na Ciebie i dla Ciebie”

Wolność którą Jezus nam daje. Wolność wyboru, wolność decyzji, wolność odejścia i powrotu.

Wolność. Świat ma milion pomysłów na nasze życie. Nasi rodzice, przyjaciele, znajomi, wykładowcy. Wszyscy wiedzą czym powinniśmy się zająć w przyszłości, jak spędzić swoje życie. A ja? czy ja wiem jak chciałabym przeżyć swój czas? Czy wiem czego wymaga ode mnie Bóg? Jaki jest Jego plan mojego zbawienia?
Wyjazd do Asyżu dał mi 10 dni. 10 dni wyrwania z mojego codziennego życia, robienia wielu rzeczy automatycznie, bez zastanowienia jaki jest tego sens, czy przynosi to pożytek mojej duszy. 10 dni pozbawionych masek, udawania, dni prawdziwości, kiedy oddaję się cała w ręce innych ludzi i daję im możliwość pokochania mnie prawdziwej. A co najważniejsze- 10 dni pustyni z Bogiem, słuchając Jego głosu, szukając Jego woli i Jego planu. Drogi, której celem jest moja świętość. Bo życie świętych niczym nie różni się od naszego.

Święty Franciszek też nie urodził się od razu święty. Tak jak każdym młodym człowiekiem, targały nim wątpliwości, czy dobrze robi, jaka jest wola Boża, co powinien zrobić ze swoim życiem, którą drogę wybrać. Krzyczał do Boga w San Damiano: „Powiedź mi, co mam czynić!”. I nie ustawał w tym poszukiwaniu woli Pana. Właśnie dlatego, że poszukiwał i chciał usłyszeć Boga, Jezus przemówił do niego z krzyża. Pójście za Bożą wolą wymagało ogromnego radykalizmu, podjęcia ryzyka, rezygnacji z dotychczasowego życia i planów na przyszłość. w 100%, bez półśrodków. Podobnie jest z nami – musimy umieć uniezależnić się od woli rodziców, znajomych, planów świata na nasze życie, żeby móc samemu zdecydować, co chcemy czynić w życiu. Nie możemy zostawiać sobie furtek bezpieczeństwa. Powinniśmy zaryzykować i oddać się Bogu w całości. Albo jesteśmy zimni albo gorący. Pan Bóg nas nie unieszczęśliwi, tylko trzeba Mu zaufać.

Nic mi nie dawaj Jezu, tylko Siebie mi daj.

JEZU MOJE WSZYSTKO!

Są dwa rodzaje grzeszników- tacy, z którymi Jezus chce rozmawiać i ci, których swoim słowem tnie jak mieczem. Wszyscy jesteśmy grzesznikami. Teraz należy zadać sobie pytanie jakim ja jestem grzesznikiem- czy takim, z którym Jezus chciałby rozmawiać, czy może by mnie zganił? Są grzesznicy pokorni i zuchwali, to kolosalna różnica. Zuchwali mają pretensję do całego świata kiedy coś im nie wyjdzie. Że szef głupi, że profesor się pomylił, że żona wredna, matka niewykształcona, że ojciec się starzeje i już mnie nie rozumie…
Pokorny przychodząc do spowiedzi pyta, czy komuś biednemu mógłby pomóc, czy może coś zrobić dla kogoś. Mówi, że inni mają gorzej, trudniej w życiu. Zupełnie inna tonacja rozmowy. Bądź pokornym grzesznikiem!

Pokora- cnota dziś niepopularna, wstydliwa, często wyszydzana i odrzucana. Pokora uzdalnia i pozwala widzieć rzeczy w prawdzie, takimi jakimi są. Pokora pozwala widzieć innych ludzi w prawdzie. Mało tego- pokora pozwala również widzieć siebie samego w prawdzie, taką jaka jestem. Jest ona niczym innym jak uznaniem prawdy, prawdy o rzeczach, osobach. Uznaniem prawdy o mnie samej. Pokora jest w stanie wprowadzić porządek w moje życie, ponieważ pokazuje mi, że jestem nie tylko nauczycielem ale i uczniem, że jestem nie stwórcą ale stworzeniem. Pokora przyznaje mi słuszne miejsce w hierarchii stworzenia. Pokora sprawia, że zdaję sobie sprawę z istnienia pewnych zasłon, za które nie da się zajrzeć i moich słabości, których bez Bożej pomocy nie pokonam.
Pokora, paradoksalnie, uwalnia mnie od potrzeby ciągłego oceniania, osądzania, wartościowania innych- skupia mnie na samym sobie, i to dobrze! Powinnam bić się w piersi, patrzeć na swoje grzechy, starać się zrozumieć innych, zmieniać siebie a nie ich! Wtedy zobaczę, że to wcale nie jest proste i odnajdę wyrozumiałość.

Tomek jest moim przyjacielem, który pogubił się w kwestii wiary, gdzieś rozminęły się ich drogi i od dłuższego czasu kroczą osobno. Teraz Tomek wymyślił apostazę. Żeby być w zgodzie ze sobą.

A mnie ta myśl paraliżuje i przybija do ziemi. Świadomość, że można Bogu w twarz powiedzieć „NIE”, „nie chcę ciebie, twojej miłości, twoich sakramentów, twojego zbawienia, poradzę sobie bez ciebie”. Czym innym jest unikanie Boga, niespotykanie się z nim i lekceważenie Go, a czym innym przekonanie, że istnieje z jednoczesnym odrzuceniem Jego darów. Nieczęsto płaczę, dziś to się zmieniło. Nie chcę żeby ktokolwiek był potępiony! Nie chcę żeby ktokolwiek z moich znajomych skazywał się na piekło. Nie taki jest Boży plan! Bóg chce zbawienia człowieka, miłości! I oczywiście- dopóki Tomek żyje ma szansę się nawrócić, spotkać Boga ale o ile chociażby z formalnego punktu widzenia jego powrót będzie utrudniony. Przeraża mnie myśl, że „jedyne” co mogę zrobić to się modlić, bo nawet nie wiem jak mogłabym go przekonać, jakimi argumentami. Tak bardzo chciałabym żeby każdy spotkał Boga w swojej wolności i jest dla mnie ogromną tajemnicą, że się tak nie dzieje. Czy porażka Kościoła, która dzieje się w momencie utraty wiernego jest też moją porażką? Przecież stanowię część Mistycznego Ciała Chrystusa. Przecież nie tylko kapłani, babcie i radio Maryja tworzy społeczny wizerunek kościoła, ja też. To ja jestem kościołem, z którym ostatnio Tomek miał do czynienia. Jaki więc ze mnie apostoł skoro nie dałam rady…?

http://www.youtube.com/watch?v=7LrraRZI60Y

Wszystkich dysponujących odrobiną czasu proszę o modlitwę za Tomka i z góry za nią dziękuję!


Jaka jest moja modlitwa w chwilach kiedy dzieje się coś złego,nieplanowanego albo planowanego inaczej; w sytuacjach bez wyjścia? Pełna skruchy i zawierzenia, ufności, pokory i uniżenia czy pretensji, pychy, krzyku i żalu? Jak naprawdę ufa moje serce?

Eksploduję. Prawie za każdym razem kiedy coś nie idzie po mojej myśli. Kiedy bardzo bym czegoś chciała, a to się nie dzieje . I nie umiem zamknąć się wtedy w sobie, przeżywać tego wewnętrznie, jednocześnie nie obciążając ludzi mi bliskich raz, że moimi problemami a dwa, że złymi uczuciami . Jak wulkan zalewam innych swoją złością po to, żeby było mi łatwiej, wyżyję się, wygadam, posłucham rad. A jedyne słuszne rady może mi dać Bóg. Jedynie On wie, czego pragnie moje serce i co będzie dla mnie dobre [Mt 6, 8].  Tylko Bóg jest w stanie dowartościować moje działania. Tylko Bóg ma słowa dające życie wieczne, którymi powinnam przepełnić swoje życie.

„Dręczono Go, lecz sam pozwalał się gnębić, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak on nie otworzył ust swoich” [Iz 53, 7]

Co to jest prawdziwa radość? – wg św Franciszka

” Przybywa posłaniec i mówi, że wszyscy profesorowie z Paryża wstąpili do zakonu- to nie prawdziwa radość.
Że tak samo uczynili wszyscy prałaci z tamtej strony Alp, arcybiskupi i biskupi, również król Francji i Anglii- to nie jest prawdziwa radość.
Tak samo, że moi bracia poszli do niewiernych i nawrócili wszystkich do wiary; że mam od Boga tak wielką łaskę, że uzdrawiam chorych i czynię wiele cudów- w tym wszystkim nie kryje się prawdziwa radość.

Lecz co to jest prawdziwa radość? Wracam z Perugii i późną nocą przychodzę tu, jest zima i słota, i tak zimno, że u dołu tuniki zwisają zmarznięte sople i ranią wciąż nogi, i krew płynie z tych ran. I cały zabłocony, zziębnięty i zlodowaciały przychodzę do bramy; i gdy długo pukałem i wołałem, przyszedł brat i pyta: Kto jest? Odpowiedziałem: Brat Franciszek. A ten mówi: Wynoś się; to nie jest pora stosowna do chodzenia; nie wejdziesz. A gdy ja znowu nalegam, odpowiada: Wynoś się; ty jesteś człowiek prosty i niewykształcony. Jesteś teraz zupełnie zbyteczny. Jest nas tylu i takich, że nie potrzebujemy ciebie. A ja znowu staję przy bramie i mówię: Na miłość Bożą, przyjmijcie mnie na tę noc. A on odpowiada: Nic z tego. Idź tam, gdzie są krzyżowcy i proś.

Powiadam ci: jeśli zachowam cierpliwość i nie rozgniewam się, na tym polega prawdziwa radość i prawdziwa cnota, i zbawienie duszy. ”

Nie ma żadnego pocieszenia, satysfakcji. Prawdziwa radość polega na tym, że znikąd nie ma pocieszenia a ja jestem spokojna. Radością nie jest cierpienie św Franciszka. Radością jest to, że się nie wściekam. Bóg mnie umacnia. To nie to samo co pocieszenie Boga mnie umacnia. Kiedy On nie robi nic, a ja opierając się na Nim doznaję radości. Sam Bóg jest moim pocieszeniem.
Nic mi Boże ludzkiego nie dawaj, tylko siebie mi daj, ponadzmysłowego, to jest Prawdziwa Radość.

Boże! Naucz mnie powściągać mój język  „Niech nie wychodzi z waszych ust żadna mowa szkodliwa, lecz tylko budująca, zależnie od potrzeby, by wyświadczała dobro słuchającym.” [Ef 4, 29] Naucz mnie cierpieć w sobie dla Ciebie, bez próżnej chwały i podziwu w oczach innych.
Uczyń mnie pustym naczyniem, wolnym od pychy, zarozumiałości, moich przywiązań do grzechu byś mógł nalać wody życia w to naczynie!

Naucz mnie ciszy.

Bo tylko w ciszy mogę Cię usłyszeć. Tylko w ciszy mogę zapomnieć o sobie, przestać mówić. Tylko w ciszy mogę przestawać być sobą dla Ciebie a stawać się Tobą. Obumierać w sobie żeby Ciebie było we mnie coraz więcej. Naucz mnie ciszy w której Twoje cuda odpowiadają o ich stwórcy. Naucz mnie ciszy, która pozwoli mi jak Samuelowi usłyszeń Twoje słowa. I nie poprzestać na usłyszeniu ale pójść ku posłuszeństwu tym słowom. Skoro jestem uczniem Jezusa, narzędziem w Jego ręku to moim zaszczytem jest spełnianie Jego woli i wypełnianie słów. Słów które muszą zapaść mi w serce, które umysłem muszę zapamiętać, ustami głosić innym, którzy nie mieli szansy usłyszeć a sercem przyjąć i żyć według nich. Całą sobą. I nie chodzi tu tylko i wyłącznie o jakieś wielkie czyny. Można z Bogiem być permanentnie, modlić się permanentnie, czyli ZAWSZE być przy nim. To tak jak z wizytą przyjaciela. Niby wszystko robimy tak samo a jednak jakoś inaczej parzymy herbatę, ciut dokładniej, inaczej smażymy jajka, myjemy się, robimy zakupy. Niby wszystko jest tak samo, a jednak inaczej. Na tym polega życie z Bogiem. Na tym polega modlitwa- nie na spotykaniu ale na nierozstawaniu się. Bez względu na wszystko. Bo nie wiadomo kiedy i przez kogo Bóg będzie chciał nam coś powiedzieć, dajmy sobie szansę Go usłyszeć.

Naucz mnie Ciszy.

http://www.youtube.com/watch?v=PW5ZnQ0vlWw

Maj 2024
N Pon W Śr Czw Pt S
 1234
567891011
12131415161718
19202122232425
262728293031