You are currently browsing the monthly archive for Kwiecień 2011.

„Muszę więc przyjąć, że (prawie) zawsze postrzegam tylko swoją własną rzeczywistość, i że często ma ona więcej wspólnego ze mną niż z tym, co się dzieje na zewnątrz. Wiedział już o tym grecki bajkopisarz Ezop, który siedział przy drodze do Aten, gdy zagadnął go podróżny i zapytał: „Jacy są ludzie w Atenach?” Ezop odpowiedział: „Powiedz mi najpierw, skąd ty przychodzisz i jacy tam są ludzie.” „Pochodzę z Argos, tam ludzie są nieuprzejmi, niesprawiedliwi i kłótliwi, dlatego dochodzę.” „Szkoda, bo ludzie w Atenach są dokładnie tacy sami.” Nieco później przechodził inny podróżny i zadał to samo pytanie. Gdy Ezop zapytał go o miejsce pochodzenia podróżny wpadł w zachwyt: „Pochodzę z Argos, tam ludzie są serdeczni, otwarci, gościnni!” „Pięknie- uśmiechnął się Ezop- ludzie w Atenach są dokładnie tacy sami.”
Od mojego nastawienia zależy, jaki spotka mnie świat. Mój świat jest moim lustrem. Jak go widzę, taki jestem. Ilekroć wskazuję na rzeczy dziejące się wokół mnie, gdy o nich mówię, wtedy wskazuję też na siebie i zdradzam coś na swój temat.
Obojętne, jacy byli ludzie w Argos czy Atenach: gdy sam ze sobą będę w zgodzie, będę się tam dobrze czuł- i odwrotnie. Mistrz Eckhart: „Kto jest rzeczywiście dobry jest taki we wszystkich miejscach i w każdym towarzystwie. Podobnie zły- będzie taki wszędzie i ze wszystkimi.”
Pytanie więc brzmi: Kto idzie do Aten? I jak idzie, w jakim nastroju, z jakimi wyobrażeniami, z jakimi oczekiwaniami? Od tego będzie zależało, czy spotka nieprzyjaznych czy serdecznych ludzi.

Nasuwają się dwa wnioski: po pierwsze, jestem w o wiele mniejszym stopniu, niż mi się wydaje, zależny od czynników zewnętrznych. Nie mogę więc ich czynić odpowiedzialnymi za mój nastrój. Sam jestem odpowiedzialny za swój świat. Drugi wniosek: nie muszę zmieniać ludzi w Argos czy Atenach choć ustawicznie próbuję to robić. Ale mogę zmienić s i e b i e. Mogę zacząć patrzeć na siebie i świat nowymi oczami.

Jacy więc są ludzie w Atenach? Dokładnie tacy jak ja. A jednocześnie wystarczająco inni…” *

* z „Jak mistyk sznuruje buty”- Lorenz Martin

„Zbaw siebie, a Zbawią się z Tobą inni! „

Umrzeć z Chrystusem. Umrzeć dla Chrystusa. Umrzeć dzięki Chrystusowi.

Najważniejsze jest to, czego nasze oczy nie są w stanie dostrzec. A umysł pojąć. Bo czasem trzeba po prostu uwierzyć i zaufać.

Jezus Zbawia, wszystkich. Jezus Zmartwychwstał, dla wszystkich. Jezus jest Życiem, dla wszystkich!

„Mighty to save” by Michael W. Smith

Potrzeba nam wspołczucia
Miłości doskonałej
Niech łaska zmieni nas
Potrzeba przebaczenia
Dobroci Zbawiciela
Nadziei ludzkich serc

REF.: Zbawca
Może ruszyć góry
On ma moc by zbawić
Ma moc by zbawic mnie
Na zawsze autor odkupieinia
On powstał, zwyciężył śmierć

Więc weź mnie, oto jestem
Słaby i bezradny
Wypełnij znowu mnie
Oddaję swoje serce
Bo jesteś tego warty
Poddaję dzisiaj się

Rozpal płomień, niech świat ujrzy znów,
prosimy,
jesteś warty – Zmartwychwstały Król

http://www.youtube.com/watch?v=8rQXU56se1k


Jak często trzeba tracić wiarę
urzędową
nadętą
zadzierającą nosa do góry
asekurującą
głoszoną stąd dotąd
żeby odnaleźć tę jedyną
wciąż jak węgiel jeszcze zielony
tę która jest po prostu
spotkaniem po ciemku
kiedy niepewność staje się pewnością
prawdziwą wiarę bo całkiem nie do wiary”

x. Twardowski


 „Tak kochasz Boga jak jesteś wobec Niego otwarty. Tak kochasz ludzi, jak jesteś wobec nich otwarty.  To jak z kwiatem- dopóki się nie otworzysz nikt nie dostrzeże Twojego prawdziwego piękna. Ale jak to zrobisz istnieje ryzyko, że ktoś może Cię zerwać. Ale miłość wymaga ryzyka.”

Otwartość…
Otwartość czyni nas bezbronnymi. Odsłania nas na świat, zdradza wszystko o nas. Przez nią pozwalamy poznać się dogłębnie i to nas przeraża. Broniąc się przed ogarniającym nas lękiem budujemy sobie bezpieczne schronienia. Miejsca, gdzie jesteśmy lubiani albo przynajmniej potrzebni. Kłopot z opancerzeniem się przed trudnościami rzeczywistości polega na tym, że ta sama stal, która chroni nas przed utratą życia uniemożliwia nam otwarcie się na sygnały, emocje i uczucia z zewnątrz, którymi chce nas świat obdarzać. Bardzo się boimy, żeby się coś nie wydało, o naszej rodzinie, przeszłości, wierze. Bo sobie o nas pomyślą. Okazuje się wtedy, że mamy twarze eksportowe- do biura, na uczelnię, dla sąsiadów, do konfesjonału. Dajemy z siebie część, a kawałek chcemy zachować dla siebie, gdzieś go ukryć. Można grać przez lata 24h na dobę. Taki mechanizm z autopilotem- na widok profesora, księdza, rodziców, znajomych- włącza się nam to eksportowe „Ja”. A Bóg jest obecny w Tobie prawdziwym. Jeśli nie znajdziesz siebie prawdziwego- nie znajdziesz Boga. Jesteśmy wielcy i mali jednocześnie i dopóki tego nie skleimy, nie staniemy się zintegrowani nie znajdziemy Boga. Na tym polega czysta miłość- że nic nie mam do ukrycia. Na pozwoleniu na czytanie moich maili, zaglądaniu do szuflad, szafek w domu, pracy, na uczelni. Człowiek czysty nie ma nic do ukrycia, jest wolny i prosty. Woda nas oczyszcza, obmywa i rujnuje. Zmywa z nas wszystkie maski, eksportowe fryzury, makijaże, przyklejane uśmiechy. Woda wszystkich nas równa. Cały nasz teatrzyk tonie. I tego się boimy i z Bogiem chcemy pertraktować. „Tutaj żeby zamoczyć, ale ostrożnie żeby tamtego nie dotknąć, bo się zmoczy i zepsuje. Dużo Ci Boże dam ale tego nie, tego nie ruszaj, to zostaw.” A zanurzyć się trzeba całemu. Wszystko to wszystko. I wobec Boga,i wobec świata, i innych ludzi.

Czas Męki Pana wymagał od Apostołów świadectwa, przyznania się do Jezusa. Uczniowie byli przy Jezusie dzień w dzień przez kilkanaście lat. Lecz jak się później okazało zabrakło im odwagi do przyznania się, że Go znają. A ja? Czy mam odwagę przyznać się, że Jezus jest dla mnie ważny? Czy mam odwagę mówić o nim otwarcie? Ile wątpliwości rodzi się jak mijamy kościół na ulicy a idziemy z kimś znajomym. Jak bardzo przyspiesza nam serce jak jemy z kimś obiad- przeżegnać się czy się nie przeżegnać, uklęknąć jak ksiądz idzie ulicą z Najświętszym Sakramentem czy nie. Boimy się zdradzić, bo przez to dajemy innym znak że Bóg jest dla nas ważny. Pozwalamy innym zakwalifikować nas do katolików i później nas z tego rozliczać. A ludzie często postrzegają tych związanych z kościołem jako świętych, którzy nie popełniają błędów, a to nieprawda. To nie cnoty, a grzechy prowadzą nas do Boga, bo uświadamiają nam jak bardzo jesteśmy od Boga zależni, jak bardzo ułomni bez Jego łaski i jednocześnie jak bardzo święci możemy się stawać dzięki Bożej mocy. Nikt nie lubi być pokorny, a chrześcijaństwo wymaga od nas PUBLICZNEJ pokory. Być świadkiem to znaczy przylgnąć do Chrystusa i potem iść o tym przylgnięciu opowiedzieć ludziom.

Albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i trzeźwego myślenia. Nie wstydź się zatem świadectwa naszego Pana, ani mnie, Jego więźnia, lecz weź udział w trudach i przeciwnościach znoszonych dla Ewangelii według danej mocy Bożej. 

2 TM 1, 4-8

„Nie bój się opinii świata. Chciej, żeby Chrystus miał o Tobie dobre zdanie”
Jezus nas zna! Wie o nas WSZYSTKO, czy tego chcemy czy nie, On wie WSZYSTKO i pomimo to chce z nami rozmawiać!

Pędzę. Jak oszalała, na oślep przed siebie. A jak się tak pędzi, to wiadomo, że trudno jest zobaczyć, co mija się po drodze. Nie mówiąc już o zastanowieniu się, czy w dobrą stronę pędzę, czy może się zgubiłam. I nie są to puste słowa, które ciągle się słyszy- o wyścigu szczurów, pogonią za karierą, zaszczytami. Naprawdę mam poczucie, że nie mam planu na swoje życie, nie mam go przemyślanego, alternatywy.

To, co robię zajmuje mi cały czas. Studia, dom, zakupy, obiad, Msza, wieczorem nauka, kolacja, PŚ. Zamknęłam się w tym świecie (do niedawna w dodatku pozbawionym MŚ i PŚ) i od paru ładnych lat nie byłam w stanie nicości, pustki umysłowej, stanie niezwiązania z tu i teraz, gdzie mogłabym znaleźć siebie i swoje pragnienia. Miejsca, w którym cisza byłaby tak przejmująca, że usłyszałabym najbardziej odległe, od lat odrzucane przeze mnie myśli, wątpliwości.

Pustyni!

Pustyni, gdzie mogłabym spotkać Boga. Ale nie takiej jednodniowej albo kilkugodzinnej. Nie tej godziny wieczornej modlitwy kiedy nie zdążę się skupić a już padam ze zmęczenia i oczy same mi się zamykają. Na pustyni nie ma się bywać, na pustyni trzeba pożyć żeby coś zrozumieć.
Jezus w swojej wszechmocy potrzebował 40 dni wyciszenia, 40 dni słuchania Boga, 40 dni poznawania Jego planu zbawienia. 40 DNI! Ilu w takim razie dni ja potrzebuję, żeby zrozumieć Boga i Jego zamysły w stopniu zaawansowania choć w jednej milionowej zbliżonym do Jezusowego? A jedyna okazja kiedy pozwalam Bogu mówić to podczas Mszy Św i na wieczornej lekturze PŚ. Minuty dla Boga, który jest wiecznością…

I trwam tak w tym obecnym stanie bez odwagi,  żeby się stąd wyrwać, bo zawsze czegoś szkoda- bo sesja, bo koło, bo wejściówka, bo magisterka, bo lab… Bo szkoda zmarnować czas, stracić rok. Ciągle czegoś szkoda, coś jest ważniejsze. A przecież ja nie walczę o rok, dwa, 10 lat ale o wieczność!  Rodzina, znajomi i inni powiedzą mi, że nie mam ważniejszych problemów dlatego zajmuję się takimi wyssanymi z palca, że brak pracy, choroba, bezdzietność to są prawdziwe problemy. Jasne, to są ważne sprawy ale czy na pewno niezbędne dla mojego zbawienia? Czy te studia to wszystko na co mnie stać, wszystko czym mogę chcieć Bogu zaimponować, co mogę zrobić by był ze mnie dumny?
Być może te studia są miejscem, gdzie Bóg chce mnie zbawić, ale czy ja na pewno Go o to zapytałam? Czy dałam sobie szansę Go usłyszeć? Chyba nie do końca…

Potrzebuję PUSTYNI i jej ciszy.

„Słuchać i słyszeć Pana to tylko połowa sukcesu. Druga połowa to skorygować swój sposób myślenia i postępowania z tym, co słyszę.”
o. Michał

http://www.youtube.com/watch?v=sSjtd4cLKic

***

„Dziękuję Ci po prostu za to, że Jesteś

za to, że nie mieścisz się w naszej głowie, która jest za logicznaza to,
że nie sposób Cię ogarnąć sercem, które jest za nerwowe
za to, że Jesteś tak bliski i daleki, że we wszystkim inny
za to, że jesteś już odnaleziony
i nie odnaleziony jeszcze
że uciekamy od Ciebie do Ciebie
za to, że nie czynimy niczego dla Ciebie, ale wszystko dzięki Tobie
za to, że to, czego pojąć nie mogę – nie jest nigdy złudzeniem
za to, że milczysz.
Tylko my – oczytani analfabeci
chlapiemy językiem”

x. Twardowski

Jezu! Naucz mnie, proszę, prostej Bojaźni Bożej!

Nie tej, która paraliżuje, ale tej która nie pozwala odejść. Tej, która każe mi wymagać od siebie i nie rezygnować. Bojaźni, która jest fascynacją, zauroczeniem, tęsknotą. Bojaźni, która za nic nie chce pozwolić mi oddalić się od Ciebie, Boże, bo tylko Ty możesz we mnie wszystkiego dokonać. Abym drżała ze strachu kiedy zgrzeszę, nie dlatego, że boję się kary, ale dlatego, że nie potrafię żyć bez Ciebie, bo jestem wtedy jak ślepy we mgle.

„Bojaźń Boża chroni od pychy. Bojaźni Bożej musi towarzyszyć dziecięca ufność w Boże miłosierdzie i niezłomna wiara w Jego wierność, że nas podtrzymuje”

1 P 5, 10


Sprawa Tomka.
Chciałabym żeby od razu porozmawiał z o. Piotrem, żeby od razu wszystko się zmieniło. Ale Bóg chciał inaczej- o. Piotr wróci za tydzień, wyjechał na rekolekcje. Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy gdy się o tym dowiedziałam- że to będzie jeden z moich najtrudniejszych i najdłuższych tygodni. Ale teraz zaczynam rozumieć.

Bóg uzdrawia z cierpień fizycznych i duchowych ludzi wierzących w Jego moc i tylko dla wzrostu wiary. W tym przypadku nie chodzi tylko o wiarę Tomka. Jak wielki jest to egzamin z mojej wiary i ufności. Jak wielopłaszczyznowo testowane jest moje zawierzenie Bogu.
Po pierwsze wiara w wolę Bożą. Wydawać by się mogło, że Bóg chce zbawienia człowieka. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości! Ale Bóg widzi szerzej, dalej, głębiej, dokładniej, perfekcyjnie. I być może to nie ten czas dla Tomka, może on ma teraz odejść, żeby wręcz zderzyć się z Bogiem na innym zakręcie swojego życia? Jeśli Bóg odpowie teraz na moją modlitwę mówiąc „poczekaj” albo „nie” to czy moja wiara jest wystarczająco silna żeby pozwoliła mi się na to zgodzić, przyjąć z pokorą Bożą decyzję?
„Wiara to nie klucz, który otwiera magiczne drzwi, za którymi czeka nas natychmiastowe uzdrowienie czy bogactwo. Wiara to przekonanie, że Boża odpowiedz jest tak samo pełna miłości, kiedy mówi On „tak”,  jak i wówczas kiedy mówi nam „nie”.*” To jest tydzień dla mnie. Tydzień na sprawdzenie mojej wytrwałości w modlitwie, mojego zaufania, mojej Wiary.
Boża wola nie jest jedynym aspektem, który jest „badany”. Bo musi paść pytanie czy wierzę w Ducha Świętego, który przemawia przez osobę bierzmowaną? Czy wierzę, że przemawia przez o. Piotra? Czy wierzę, że poprzez sakrament kapłaństwa sam Bóg go namaści, wybrał i posłał dając mu swą moc? Czy jeśli padną jakieś niewygodne, trudne słowa, ciężkie do przyjęcia, jeśli Tomek się ode mnie odwróci i będzie miał do mnie pretensje z powodu o. Piotra to czy zachowam wiarę, że to były naprawdę Boże słowa? Czy wierzę, że o. Piotr jest wybrany przez samego Jezusa?
Uzdrowienia mają służyć wzrostowi wiary. Ale ja nie chcę wystawiać Boga na próbę, mówić mu: „OK., jak uzdrowisz Tomka uwierzę bardziej.”Bo powinnam wierzyć bardziej bez względu na to. Powinnam wierzyć, że Bóg, jeśli pozwoli mu teraz na wolność decyzji to i tak go nie zostawi, bo nie zostawia nikogo. Powinnam mieć pokorę, bo zamysły Boga są tak niepojęte, że nie jestem w stanie ich zgłębić a swojej ludzkiej marności, nawet wtedy wierząc. Wierzyć czyli ufać, kiedy cudów nie ma. I trzeba tu pamiętać, że to nie sprowadza się do bierności, uznania że Bóg już wszystko postanowił. Postanowił, ale nas kocha i jeśli jest to zgodne z Jego wolą i będziemy Go o coś usilnie prosić to da nam. Może nie już, nie teraz, za tydzień, rok, 10 lat. Ale trzeba Boga prosić z ufnością!

„Nie moja, lecz Twoja wola niech się stanie”  Łk 22, 42.

„Jeśli chcesz, możesz mnie uzdrowić” Mt8, 2.

Jeśli chcesz Panie!

*z „Matka Angelica odpowiada”

Są dwa rodzaje grzeszników- tacy, z którymi Jezus chce rozmawiać i ci, których swoim słowem tnie jak mieczem. Wszyscy jesteśmy grzesznikami. Teraz należy zadać sobie pytanie jakim ja jestem grzesznikiem- czy takim, z którym Jezus chciałby rozmawiać, czy może by mnie zganił? Są grzesznicy pokorni i zuchwali, to kolosalna różnica. Zuchwali mają pretensję do całego świata kiedy coś im nie wyjdzie. Że szef głupi, że profesor się pomylił, że żona wredna, matka niewykształcona, że ojciec się starzeje i już mnie nie rozumie…
Pokorny przychodząc do spowiedzi pyta, czy komuś biednemu mógłby pomóc, czy może coś zrobić dla kogoś. Mówi, że inni mają gorzej, trudniej w życiu. Zupełnie inna tonacja rozmowy. Bądź pokornym grzesznikiem!

Pokora- cnota dziś niepopularna, wstydliwa, często wyszydzana i odrzucana. Pokora uzdalnia i pozwala widzieć rzeczy w prawdzie, takimi jakimi są. Pokora pozwala widzieć innych ludzi w prawdzie. Mało tego- pokora pozwala również widzieć siebie samego w prawdzie, taką jaka jestem. Jest ona niczym innym jak uznaniem prawdy, prawdy o rzeczach, osobach. Uznaniem prawdy o mnie samej. Pokora jest w stanie wprowadzić porządek w moje życie, ponieważ pokazuje mi, że jestem nie tylko nauczycielem ale i uczniem, że jestem nie stwórcą ale stworzeniem. Pokora przyznaje mi słuszne miejsce w hierarchii stworzenia. Pokora sprawia, że zdaję sobie sprawę z istnienia pewnych zasłon, za które nie da się zajrzeć i moich słabości, których bez Bożej pomocy nie pokonam.
Pokora, paradoksalnie, uwalnia mnie od potrzeby ciągłego oceniania, osądzania, wartościowania innych- skupia mnie na samym sobie, i to dobrze! Powinnam bić się w piersi, patrzeć na swoje grzechy, starać się zrozumieć innych, zmieniać siebie a nie ich! Wtedy zobaczę, że to wcale nie jest proste i odnajdę wyrozumiałość.

Tomek jest moim przyjacielem, który pogubił się w kwestii wiary, gdzieś rozminęły się ich drogi i od dłuższego czasu kroczą osobno. Teraz Tomek wymyślił apostazę. Żeby być w zgodzie ze sobą.

A mnie ta myśl paraliżuje i przybija do ziemi. Świadomość, że można Bogu w twarz powiedzieć „NIE”, „nie chcę ciebie, twojej miłości, twoich sakramentów, twojego zbawienia, poradzę sobie bez ciebie”. Czym innym jest unikanie Boga, niespotykanie się z nim i lekceważenie Go, a czym innym przekonanie, że istnieje z jednoczesnym odrzuceniem Jego darów. Nieczęsto płaczę, dziś to się zmieniło. Nie chcę żeby ktokolwiek był potępiony! Nie chcę żeby ktokolwiek z moich znajomych skazywał się na piekło. Nie taki jest Boży plan! Bóg chce zbawienia człowieka, miłości! I oczywiście- dopóki Tomek żyje ma szansę się nawrócić, spotkać Boga ale o ile chociażby z formalnego punktu widzenia jego powrót będzie utrudniony. Przeraża mnie myśl, że „jedyne” co mogę zrobić to się modlić, bo nawet nie wiem jak mogłabym go przekonać, jakimi argumentami. Tak bardzo chciałabym żeby każdy spotkał Boga w swojej wolności i jest dla mnie ogromną tajemnicą, że się tak nie dzieje. Czy porażka Kościoła, która dzieje się w momencie utraty wiernego jest też moją porażką? Przecież stanowię część Mistycznego Ciała Chrystusa. Przecież nie tylko kapłani, babcie i radio Maryja tworzy społeczny wizerunek kościoła, ja też. To ja jestem kościołem, z którym ostatnio Tomek miał do czynienia. Jaki więc ze mnie apostoł skoro nie dałam rady…?

http://www.youtube.com/watch?v=7LrraRZI60Y

Wszystkich dysponujących odrobiną czasu proszę o modlitwę za Tomka i z góry za nią dziękuję!

Kwiecień 2011
N Pon W Śr Czw Pt S
 12
3456789
10111213141516
17181920212223
24252627282930