You are currently browsing the tag archive for the ‘cierpliwość’ tag.

I-surrender

Przychodzi taki punkt życia. Punkt przegięcia, kiedy masz już realnie i prawdziwie dość…
Kiedy w tym, co robisz przestajesz widzieć sens i spełnienie.
Kiedy zaczynasz zastanawiać się co tak naprawdę jest celem Twojego życia.
A kiedy już podejmujesz jakąś decyzję to, czego pragniesz okazuje się być nieosiągalne.
Nie teraz.
Taki moment kiedy codzienność wydaje się jałowa, pusta i zmarnowana.
Punkt braku słów krzyczącego serca.
Krzykiem milczącego poddaństwa.
W zaufaniu i próbie wiary w jedyny stały, pewny i niezawodny “element” Twojego życia.
Jedno spojrzenie w oczy… jedno…
http://www.youtube.com/watch?v=HcnfT4arZtI

usłyszane dziś na kazaniu: „Pan Bóg nie działa wbrew naturze, nie robi nic, co by nie było zgodne z naturą człowieka.” A kto miałby lepiej znać naturę stworzenia jeśli nie stwórca?

Kobiecość. Czyli natura. Bycie, stawanie się kobiecą. Dla mnie to jest jak dotykanie najbardziej skrywanej, chowanej pod dywan sprawy, o której istnieniu właściwie do niedawna nie wiedziałam. Nie miałam pojęcia, że mam z tym problem, w dodatku, że nie przyjmowanie swojej kobiecości i nie podkreślanie jej jest grzechem. Do tego świadomość, że przeczytają ten wpis ludzi, którzy mnie znają nie ułatwia mi pisania w żaden sposób. No ale skoro chcę być otwarta i prawdziwa to nie mogę pisać tylko i wyłącznie o tym co dla mnie proste, łatwe i przyjemne. (choć dotychczas nie za często tak było)

Chciałabym stać się bardzo kobieca. Niby prosta sprawa. Niby… Bo gdybym poszła na kozetkę do psychologa to można znaleźć w mojej przeszłości mnóstwo sytuacji, które miały miejsce, zarówno we wczesnym dzieciństwie, w czasach szkolnych, gimnazjalnych, licealnych a nawet aktualnie, które sprawiły, że nie jestem filigranową dziewczynką, delikatną jak płatki kwiatów, ale raczej silną osobą która nie marudzi jak coś się złego dzieje, ale działa, która nie boi się pracy fizycznej, która nie emanuje swoją figurą na prawo i lewo. Tożsamość kobiety buduje jej ojciec i to są sprawy, które wzrastają w nas przez całe życie. Zmiana tego jest dla mnie wręcz niewyobrażalnie oddalona… bo jak można od tak zmienić całe swoje życie..? Od najprostszych gestów począwszy na postawie i sposobie poruszania się kończąc.

A chciałabym to zrobić. Po co? po to, żeby stać się tym, kim stworzył mnie Bóg- kobietą, żoną, matką. W tym jest Jego plan zbawienia. Nie mam być silną osobą, która sama sobie ze wszystkim poradzi i sama doprowadzi się do zbawienia. Pan Bóg od zawsze chciał żebym była kobietą, tak to zaplanował i ten plan musi mieć sens. Może dla niektórych to banał ale chciałabym żeby to mój mąż zapewniał mi poczucie bezpieczeństwa. Chciałabym żeby chwalił się mną przed kumplami. Chciałabym żeby widział we mnie piękno. Chciałabym być jego królewną. To z mojej strony- a ja dla niego- chciałabym dać wszystko, czego potrzebuje do zbawienia.

To chyba najtrudniejsze zadanie jakie przede mną kiedykolwiek stanęło, bo jak dotąd żadne nie dotykało tak szerokiego zakresu mojego dotychczasowego życia. Jednocześnie mam świadomość i pewność, że nie jestem w stanie zrobić tego bez Bożego uzdrowienia. Tak jak wiele innych spraw można by próbować wytłumaczyć własnymi staraniami i siłami, tak teraz jestem wobec tego całkowicie bezsilna i bez oręża. A jednocześnie chcę wierzyć w to, że jeśli Bóg zechce to mnie wyleczy. Jak już wielokrotnie pisałam- nic nie dzieje się bez powodu. Więc być może mam stać się kobiecą żeby mógł mnie ktoś pokochać, żebym pokochała siebie, stała się zdolna do małżeństwa. Wszystko po kolei w swoim, czyli Bożym, czasie.

Jedyne co mogę zrobić to się o to modlić. Dlatego też proszę Was o modlitwę…

Chcielibyśmy być najważniejsi. Wiem, wiem, wcale nie prawda, wcale nie wszyscy. A jednak. Chcielibyśmy być najważniejsi, w centrum. Mamy aspiracje aby zaspokajać potrzeb naszych bliskich w pojedynkę, zastępować im wszystkich innych znajomych, żeby tylko do nas pisali smsy, maile, tylko z nami rozmawiali, nam się żalili i chwalili; żebyśmy to my byli przy nich blisko w ciężkich i radosnych momentach lub też chcielibyśmy ustrzec innych od cierpienia, rozczarować, zranień, upadków. Najlepiej zamknąć ich w szklanej klatce i wszystko brać na siebie. Na pierwszy rzut oka- piękna postawa. Taka pełna oddania, poświęcenia, służby. Ze świecą szukać takich ludzi, którzy w „dzisiejszym egoistycznym świecie” potrafią się tak zachować. Ale czy do końca to jest takie bezinteresowne, czyste w intencjach i piękne, a co najważniejsze dobre dla obu stron? Do niedawna myślałam, że tak. Jak bardzo się myliłam

Bo chciałam być w centrum. Centrum świata tamtych ludzi, niejako będąc gwarantem ich szczęścia. Tłumaczyłam sobie, że pytania o to „kto napisał?” „gdzie idziesz?” „kiedy wrócisz?” „co jadłaś?” „co jutro robisz?” są przesycone troską i zwykłą ciekawością.
Ale to nie jest tylko ciekawość i troska. Zatkało mnie, kiedy zapytałam samą siebie, po co o to wszystko pytam.

To jest karmienie siebie, swojego ego, żeby czuć się potrzebnym, ważnym, chcianym. Wmawianie sobie, że jest się supermanem, który potrafi uratować świat. „Złap się mnie a nic złego Ci się nie stanie”. Nic bardziej mylnego.

A stanie się, może się stać. Taka jest prawidłowość tego świata, że wręcz musi się coś stać. Skoro Krzyż jest drogą do zbawienia- JEDYNĄ- to nie może być tak, że Pan Bóg komuś go nie da, to by było niesprawiedliwe i okrutne z Jego strony. Więc jeśli pozbawiamy kogoś krzyża, wbrew jego woli, to tak jakbyśmy bronili mu przystępu do zbawienia. Wszystko w wolności jak mawia o. Robert.

I jak bardzo ciężko jest to przyjąć, nie pytać się, dać przestrzeń, wolność, słuchać ale nie wymuszać opowieści.

A trudność ta wynika z braku pewności, jak już tu kiedyś pisałam, braku zaufania, chęci panowania nad wszystkim. A czasem trzeba to po prostu zawalić żeby zobaczyć, że „odgórny” plan jest milion razy lepszy od naszego i nigdy byśmy tak tego wszystkiego nie zaplanowali.


Tym, którzy tu zaglądają winna jestem wyjaśnienia z powodu dłuższej przerwy w uaktualnieniach. Sobie samej zresztą też. Chociażby dla uporządkowania myśli…

Niedawno usłyszałam, że pamiętniki i blogi są miejscami, gdzie zapisujemy tylko te wspomnienia na przypomnienie których byśmy się nie zawstydzili. Coś w tym na pewno jest. Ja na pewno nie chciałam pisać o moim upadku, zwątpieniu, które mnie dosięgnęło ale to by było zakłamywanie rzeczywistości, ukrywanie prawdy i wybielanie samej siebie.

W którymś z poprzednich wpisów mówiłam o dziurze, przestrzeni niewiedzy, którą mam w sobie. Tak się niestety stało, że przestrzeń ta stała się czarną dziurą, przesyconą poczuciem opuszczenia, oszukania, zwątpienia i smutku. Wszystko się zawaliło. Każdy aspekt mojego życia. W dodatku zwątpiłam w Bożą obecność, działanie. Ciężki czas, który do końca nie minął. Ale czasami trzeba to wszystko spieprzyć żeby zobaczyć jak słabym się jest, że nie jestem superbohaterem, który złapał Pana Boga za nogi, czy że mam monopol na zbawienie. Runęły wszystkie przywiązania, to, za co sprzedałam Boga, przez co Go zaniedbałam i zgubiłam. Dzięki temu stworzyło się miejsce dla działania Ducha, zaczęcia wszystkiego od nowa.

Boli gdy się słyszy: ” Wszystko spieprzyłaś. Ale nie zastanawiaj się teraz dlaczego tak się stało, nie rozkładaj tego na czynniki pierwsze. Na zgliszczach się dobrze buduje.” Podwójnie jeśli się ma świadomość, że to prawda. Spieprzyłam. I nie wiem dlaczego… Z jednej strony chciałabym jak najszybciej zapomnieć, wrócić do równowagi, najwyższego punktu sinusoidy wiary. Ale też wiem, że się nie da, ot tak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jeszcze nigdy nie zostałam dźwignięta z tak wielkiej przepaści. Ile pokory i dziecięctwa wiary wymaga przyjęcie tak ogromnej porcji miłosierdzia mi okazanego. Bo to oznacza, że muszę uznać, że tego miłosierdzia potrzebuję,  naprawdę jestem słaba… i co chyba najtrudniejsze- moja słabość nie jest zła.

Zaczynam budowę- powolną, mozolną, dokładniejszą niż ostatnio. Bez terminów ukończenia, robienia czegokolwiek po łepkach, oszukiwania siebie i Boga. Wmawianiu sobie uczuć i wiary.  Jeszcze cię odbuduję i będziesz odbudowana [Jr 31, 4a] Na wszystko mam czas, nawet na stanie po kolana w tym bagnie i zgliszczach.

I pewnie jest wiele mądrości, które z tej sytuacji wyniosę. Piątkowy wieczór przyniósł mi jedną jedną, bardzo dla mnie ważną: Błogosławiony człowiek karcony przez Boga, który rani i sam leczy. „

Jadąc do Asyżu miałam w sobie potrzebę pustyni, żeby wsłuchać się w siebie, swoje pragnienia, a co ważniejsze- żeby odkryć swoje powołanie- do małżeństwa, życia zakonnego, a może nawet samotności…
Dać czas sobie na wsłuchanie się we własne pragnienia i uporządkowanie ich. Po powrocie wydawało mi się, że Pan Bóg chce, żebym swoje życie oddała Jemu w zakonie, ale jednocześnie ta myśl tak strasznie mnie paraliżowała i unieszczęśliwiała. Myślałam sobie, że przecież zakonnice są ciche, pokorne, nie mają swojego zdania, są takie kobiece, delikatne, subtelne. A ja… siebie taką nie widzę. I mimo, że wiem, iż, po pierwsze nie wszystkie zakonnice są takie jak to sobie wyobrażam, a po drugie, że Pan Bóg może mnie uświęcić ze wszystkim, co mnie stanowi, nie mogłam uporządkować siebie w tej myśli. A jako, że Bóg mnie na pewno nie skrzywdzi swoimi wymaganiami jakoś powoli umarła we mnie ta myśl. No ale przecież muszę mieć plan. Jestem silną osobą, która na ogól wie, znajduje rozwiązania, nie użala się nad sobą, nie pozwala sobie na chwilę słabości, a przynajmniej do niedawna tego po sobie nie pokazywałam. Taka metoda ucieczki do przodu- kiedy coś zaczyna złego się dziać, czy to w sferze religijnej, emocjonalnej czy zwykłych kontaktów między ludzkich robiłam wszystko żeby nie być w stanie niewiedzy, oschłości, letniości. Teraz też, kiedy studia się kończą i zaraz zaczynam tak zwane dorosłe życie, powinnam wiedzieć kim będę, kim chciałabym być, co będę robić, gdzie będę mieszkać i pracować, co jest moją miłością… Wiec skoro nie zakon to małżeństwo. Większość moich koleżanek już wie, że chciałyby mieć męża, dzidziusia i na widok małych dzieci niemiłosiernie się rozczulają. Więc ja też powinnam tak mieć, przecież jestem kobietą, jestem w podobnym wieku, wszystko ze mną w porządku, powinnam chcieć męża. I to sobie wmawiałam- że chcę męża i rodziny. Potrzebne mi były rekolekcji w Sobieszewie żebym uświadomić sobie, jak bardzo można samą siebie okłamywać, jak wiele można sobie wmawiać, łącznie z pokojem wewnętrznym. A wszystko przez przypadkowe zdanie, które padło już właściwie po zakończonej katechezie, dopowiedziane niby przypadkowo, pośród szumu pakujących swoje rzeczy ludzi. Tyle że przecież przypadków nie ma…

Zaklinam was, córki jerozolimskie, na gazele i łanie polne:
Nie budźcie ze snu, nie rozbudzajcie miłości, póki sama nie zechce”
Pnp 2, 7

Wszystko we mnie pękło…
Mogę nie wiedzieć…
mam prawo być w tym czasie „niewiedzy” !

Dar czasu jest dobry i mądry. Jest w moim życiu miejsce na czas bycia uśpionym przed miłością. Kiedy do niej dojrzewam, poznaję siebie, z dnia na dzień dowiadując się czegoś nowego o sobie, ucząc się z relacji, „z dnia na dzień czyniona piękniejszą”*. Moją uwagę przykuła też stanowczość tych słów. Tam nie ma prośby. „Zaklinam was”. Dla mnie to brzmi co najmniej jak groźba, że nic dobrego ze złamania tego nakazu nie wyniknie.
Każdy czas w moim życiu jest czasem błogosławionym. Nawet kiedy wydaje mi się, że się oddalam to jest to czas potrzebny do uświadomienia sobie, co jest dla mnie ważne, za czym tęsknie. Bo w każdym czasie czegoś się uczę, a co ważniejsze- i chyba najtrudniejsze do pojęcia i przyjęcia- to, że w każdym moim stanie mogę być blisko Boga. Świadomość, że to wszystko jest dla mnie darem, że istnieje rozpiska przeznaczona wyłącznie dla mnie. Sekundowy plan na życie którego nikt za mnie nie przeżyje.

Wydaje się, że powinnam czuć w swoim sercu jakiś wielki pokój, jako, że mam prawo do czasu poszukiwania. Tego pokoju póki co nie ma ale tak jak wcześniej targał mną huragan wewnętrznych niepokojów, milionów pytań o pracę, mieszkanie, studia, miłość, sprawy rodzinne, nieuporządkowane relacje tak teraz jest we mnie cisza, jak wiatr krążący swobodnie po pustyni. Pustka i przestrzeń czekająca na zapełnienie przez odpowiednie priorytety. I być może jest to odpowiedz na moje pragnienie pozbycia się wszystkiego, co nie byłoby zanurzone w Bożym planie, podporządkowane Mu. Odpowiedz na ten czas niepokoju i beznadziei przeżywany ostatnio. Wszystko składa się w całość. Bo teraz chyba mogę spróbować przyznać, że nie ma we mnie nic, czego nie byłabym w stanie oddać, gdybym musiała. Totalne ubóstwo duchowe… Choć to dość śmiałe stwierdzenie… wymagające weryfikacji przez czas.

Nie wiem. Bardzo dużo nie wiem. I pierwszy raz w życiu tak naprawdę przemawia do mnie prawda płynący ze stwierdzenia Sokratesa „Wiem, że nic nie wiem.”
Bo przecież jest napisane: „nie ma bowiem nic skrytego, co by nie miało być wyjawione, ani nic tajemnego, o czym by się nie miano dowiedzieć„.**

Błogosławiony czas…

*Ez 16, 13
**Mt 10, 26

Beznadziejnie. To mocne słowo ale tak właśnie jest. Beznadziejnie w każdym aspekcie- w relacjach rodzinnych, przyjacielskich, w sprawie studiów, przyszłości, miłości. Pod każdym możliwym względem jest beznadziejnie …

Św. Tereska powiedziała Bogu: „biorę wszystko” i ja to za nią powtórzyłam jakiś czas temu. Biorę wszystko, co zechcesz mi Boże dać- radość, miłość, przyjaźń, zadowolenie, smutek, cierpienie czy osamotnienie. Nie można być wierną Bogu tylko jak jest dobrze albo tylko jak jest źle. I mimo, że teraz, kiedy jest źle i cholernie brak mi sił, nadal biorę wszystko. Nie zabieraj mi Panie tego cierpienia ale daj mi siłę, żebym mogła je znieść. Była Tobie w nim bliska, posłuszna i pokorna. Nie pocieszaj mnie ale sam bądź moją pociechą, moim wszystkim. Wierzę Jezu, że wiesz co robisz, że Twój plan ma sens. Że we wszystkim mogę znaleźć Boga…

Spacer z psem. Tam gdzie zawsze, ta sama ścieżka, te same krzaki i drzewa. Stanęłam na środku jednej z tych ścieżek przed wielkimi czterema drzewami i skamieniałam. Nawet nie wiem ile czasu tam stałam wpatrzona w te wielkie korony kiedy w pewnym momencie poczułam ich energię, przepływające przez nie od setek lat życie. I jak bardzo absurdalnie to brzmi odczułam ich niepojęty majestat, tajemnicę istnienia mimo burz, suszy, owadów, szkodników. Siłę Absolutu decydującą o ich istnieniu. I wtedy z głębi koron wyleciały dwa motyle, a mi przez głowę przebrnął fragment: „Jesteście ważniejsi niż wiele wróbli. U was zaś nawet włosy są policzone.”
Nie wierzę w przypadki, więc kiedy wieczorem dostałam Smsa z Nieba o treści : „Wola Boża przede wszystkim i tylko to” moje serce nareszcie trochę się uspokoiło. Bóg mówi przez wszystko, działa przez wszystko. Nic się nie dzieje o czym by nie wiedział i nie decydował. Wszystko czemuś służy, jest łaską.

Wierzę w plan miłości mojego Ojca. Biorę wszystko.

„Nie może poznać sługa Boży, ile ma cierpliwości i pokory, dopóki się wszystko dzieje po jego myśli. Gdy zaś przyjdzie czas, kiedy ci, którzy powinni postępować według jego woli, zaczną mu się sprzeciwiać; ile wtedy okaże cierpliwości i pokory, tyle jej ma, nie więcej.”

św. Franciszek z Asyżu.  


„Tym, którzy szukają pocieszenia,

racz dać Panie cierpliwe ramię.

 

Wytrąconym z równowagi

niech się nie chybocze Ziemia.

Dla zmarzniętych wczesne

nadejdą roztopy.

 

Błądzący, bliscy

zaniechania poszukiwań,

wreszcie odnajdą drogę

i to od razu na skróty.

 

Trud tych, którzy z bezsilności zwątpili,

łut szczęścia owocem obsypie.

 

Porzuconych w nowe objęcia przygarnij.

Zmartwionym odmaluj

przynajmniej sen pokrzepiający.

 

A mnie daj taką ufność,

co – choć sama ślepa –

podeprze moje kalekie modlitwy”

 

*by Martynka, from http://marsilka.wordpress.com/

Krzyż z San Damiano.
Pochylam się nad nim z głową i sercem pełnymi spraw, próśb, intencji. Patrzę na ten Krzyż, mówię o swoich problemach, monolog, trochę jak lista zakupów. I w pewnym momencie, otrzeźwienie- jak wiadro zimnej wody, głos Jezusa: „Spójrz na mnie, Ja nic nie mam, NIC, nawet z szat mnie obnażyli, skrępowali moje ręce, więc nic nie mogę nimi uczynić. Jedyne co mam i co mogę Ci dać to JA. Nie oderwę dłoni od krzyża ale jestem cały dla Ciebie, bezbronny wobec Twoich zamiarów i jeśli chcesz uczyń ze mną co zechcesz. Ja Ciebie przytulić nie mam jak ale Ty możesz całą sobą przylgnąć do Mnie. Swoim życiem do mojego życia. Czekam tu na Ciebie i dla Ciebie”

Wolność którą Jezus nam daje. Wolność wyboru, wolność decyzji, wolność odejścia i powrotu.

Wolność. Świat ma milion pomysłów na nasze życie. Nasi rodzice, przyjaciele, znajomi, wykładowcy. Wszyscy wiedzą czym powinniśmy się zająć w przyszłości, jak spędzić swoje życie. A ja? czy ja wiem jak chciałabym przeżyć swój czas? Czy wiem czego wymaga ode mnie Bóg? Jaki jest Jego plan mojego zbawienia?
Wyjazd do Asyżu dał mi 10 dni. 10 dni wyrwania z mojego codziennego życia, robienia wielu rzeczy automatycznie, bez zastanowienia jaki jest tego sens, czy przynosi to pożytek mojej duszy. 10 dni pozbawionych masek, udawania, dni prawdziwości, kiedy oddaję się cała w ręce innych ludzi i daję im możliwość pokochania mnie prawdziwej. A co najważniejsze- 10 dni pustyni z Bogiem, słuchając Jego głosu, szukając Jego woli i Jego planu. Drogi, której celem jest moja świętość. Bo życie świętych niczym nie różni się od naszego.

Święty Franciszek też nie urodził się od razu święty. Tak jak każdym młodym człowiekiem, targały nim wątpliwości, czy dobrze robi, jaka jest wola Boża, co powinien zrobić ze swoim życiem, którą drogę wybrać. Krzyczał do Boga w San Damiano: „Powiedź mi, co mam czynić!”. I nie ustawał w tym poszukiwaniu woli Pana. Właśnie dlatego, że poszukiwał i chciał usłyszeć Boga, Jezus przemówił do niego z krzyża. Pójście za Bożą wolą wymagało ogromnego radykalizmu, podjęcia ryzyka, rezygnacji z dotychczasowego życia i planów na przyszłość. w 100%, bez półśrodków. Podobnie jest z nami – musimy umieć uniezależnić się od woli rodziców, znajomych, planów świata na nasze życie, żeby móc samemu zdecydować, co chcemy czynić w życiu. Nie możemy zostawiać sobie furtek bezpieczeństwa. Powinniśmy zaryzykować i oddać się Bogu w całości. Albo jesteśmy zimni albo gorący. Pan Bóg nas nie unieszczęśliwi, tylko trzeba Mu zaufać.

Nic mi nie dawaj Jezu, tylko Siebie mi daj.

JEZU MOJE WSZYSTKO!


Sprawa Tomka.
Chciałabym żeby od razu porozmawiał z o. Piotrem, żeby od razu wszystko się zmieniło. Ale Bóg chciał inaczej- o. Piotr wróci za tydzień, wyjechał na rekolekcje. Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy gdy się o tym dowiedziałam- że to będzie jeden z moich najtrudniejszych i najdłuższych tygodni. Ale teraz zaczynam rozumieć.

Bóg uzdrawia z cierpień fizycznych i duchowych ludzi wierzących w Jego moc i tylko dla wzrostu wiary. W tym przypadku nie chodzi tylko o wiarę Tomka. Jak wielki jest to egzamin z mojej wiary i ufności. Jak wielopłaszczyznowo testowane jest moje zawierzenie Bogu.
Po pierwsze wiara w wolę Bożą. Wydawać by się mogło, że Bóg chce zbawienia człowieka. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości! Ale Bóg widzi szerzej, dalej, głębiej, dokładniej, perfekcyjnie. I być może to nie ten czas dla Tomka, może on ma teraz odejść, żeby wręcz zderzyć się z Bogiem na innym zakręcie swojego życia? Jeśli Bóg odpowie teraz na moją modlitwę mówiąc „poczekaj” albo „nie” to czy moja wiara jest wystarczająco silna żeby pozwoliła mi się na to zgodzić, przyjąć z pokorą Bożą decyzję?
„Wiara to nie klucz, który otwiera magiczne drzwi, za którymi czeka nas natychmiastowe uzdrowienie czy bogactwo. Wiara to przekonanie, że Boża odpowiedz jest tak samo pełna miłości, kiedy mówi On „tak”,  jak i wówczas kiedy mówi nam „nie”.*” To jest tydzień dla mnie. Tydzień na sprawdzenie mojej wytrwałości w modlitwie, mojego zaufania, mojej Wiary.
Boża wola nie jest jedynym aspektem, który jest „badany”. Bo musi paść pytanie czy wierzę w Ducha Świętego, który przemawia przez osobę bierzmowaną? Czy wierzę, że przemawia przez o. Piotra? Czy wierzę, że poprzez sakrament kapłaństwa sam Bóg go namaści, wybrał i posłał dając mu swą moc? Czy jeśli padną jakieś niewygodne, trudne słowa, ciężkie do przyjęcia, jeśli Tomek się ode mnie odwróci i będzie miał do mnie pretensje z powodu o. Piotra to czy zachowam wiarę, że to były naprawdę Boże słowa? Czy wierzę, że o. Piotr jest wybrany przez samego Jezusa?
Uzdrowienia mają służyć wzrostowi wiary. Ale ja nie chcę wystawiać Boga na próbę, mówić mu: „OK., jak uzdrowisz Tomka uwierzę bardziej.”Bo powinnam wierzyć bardziej bez względu na to. Powinnam wierzyć, że Bóg, jeśli pozwoli mu teraz na wolność decyzji to i tak go nie zostawi, bo nie zostawia nikogo. Powinnam mieć pokorę, bo zamysły Boga są tak niepojęte, że nie jestem w stanie ich zgłębić a swojej ludzkiej marności, nawet wtedy wierząc. Wierzyć czyli ufać, kiedy cudów nie ma. I trzeba tu pamiętać, że to nie sprowadza się do bierności, uznania że Bóg już wszystko postanowił. Postanowił, ale nas kocha i jeśli jest to zgodne z Jego wolą i będziemy Go o coś usilnie prosić to da nam. Może nie już, nie teraz, za tydzień, rok, 10 lat. Ale trzeba Boga prosić z ufnością!

„Nie moja, lecz Twoja wola niech się stanie”  Łk 22, 42.

„Jeśli chcesz, możesz mnie uzdrowić” Mt8, 2.

Jeśli chcesz Panie!

*z „Matka Angelica odpowiada”

Maj 2024
N Pon W Śr Czw Pt S
 1234
567891011
12131415161718
19202122232425
262728293031