You are currently browsing the tag archive for the ‘PŚ’ tag.

Czy istnieje jakiś niezawodny, sprawdzony sposób na znajdywanie odpowiedzi? Życiowych ścieżek? Zrozumienia wszelako pojmowanej „woli Bożej”?

Jak odróżnić miłość od próby zaspokojenia swoich emocji i tęsknot?
Jak wybrać pomiędzy krzyżem bycia przyjacielem, a uspokojeniem nadchodzącym wraz z odejściem, usunięciem się w cień?
Służba drugiej osobie czy masochizm emocjonalny?
Spełnianie moich pragnień czy pokorne zgadzanie się na wszystko?
Służba przez obecność czy karmienie się ochłapami relacji?
Bycie wyłącznie „dla” kogoś, czy szanowanie samej siebie?
Jak doprowadzić samą siebie do dojrzałych decyzji, do trwania w nich, do przyjęcia sercem tego co rozum wie?

I jak w tym wszystkim, co nawet nazwać jest trudno, a co dopiero zrozumieć, jak w tym wszystkim znaleźć Boga? Jak zrozumieć czego On chce? Skoro wie czego ja to pozostaje tylko ustalić jedną wspólną wersję zdarzeń. Tylko jak…?
Jak dostrzec sens w poczuciu absolutnego braku sensu…

Nie, to nie jest ciastko z wróżbą. Przynajmniej nie dla mnie…

„Dlatego powiadam wam: Wszystko o co prosicie na modlitwie stanie się wam, TYLKO WIERZCIE, ŻE OTRZYMACIE”

I nie- to nie supermarket. To miłość. Ale ta mądra- dojrzała, ojcowska i wychowująca…

W życiu każdego z nas jest takie coś, co przeszkadza nam iść dalej. W tym momencie każdy kto to czyta wie już o czym mówię. Jest to albo jakiś grzech, który ciągle i ciągle się popełnia, albo sytuacja rodzinna, albo jakaś relacja, albo jakaś krzywda z przeszłości. Coś takiego o czym myślisz, że gdybym tylko tego nie miał to wszystko byłoby super. Różne rzeczy jestem w stanie znosić ale gdybym tylko tej jednej rzeczy nie miał to byłoby świetnie. Ale idąc za księgą Tobiasza można zadać sobie pytanie, że może gdybyś tego nie miał twoja Sara- czyli największe twoje szczęście- byłaby dla ciebie nie do osiągnięcia…?

Po grecku „nawrócić się” oznacza „zmienić myślenie”.

Może nadszedł czas żeby usiąść ze swoją wielką rybą, legionem demonów albo czymkolwiek innym co nam ciąży i inaczej na to spojrzeć. Po co? bo bardzo możliwe, że masz to właśnie dlatego, że Bóg szykuje Ci jakąś „Sarę”. Być może modlisz się nieustannie prosząc Boga żeby nam to zabrał, żeby nas uwolnił, żeby dało się to jakoś ominąć. A może właśnie dlatego dzieje Ci się to, co Ci się dzieje, bo Pan Bóg wie co za chwilę Ci się przydarzy.  Żeby w największych porażkach naszego życia zobaczyć Boże działanie trzeba mieć serce jak święty Józef. Zobaczyć interwencję Bożą w największym swoim życiowym nieszczęściu. Być może teraz cały czas upadasz, musisz się podnosić i może to jest po to, żebyś się czegoś nauczył i w najważniejszym momencie wiedział jak się wstaje? I nie chodzi tu o jakąś dziką radość z powodu problemów, z którymi sobie nie radzimy, satysfakcję z upadków, wmawianie sobie, że ta ryba, która mnie pożera od 10 lar jest super. Nie! Nawróć się, zmień myślenie, i inaczej patrz na to, co ci się dzieje. Bo to piekło może w przyszłości stać się dla ciebie źródłem największego błogosławieństwa. A co jeśli nie potrafisz inaczej o tym myśleć? To wtedy proś Boga – „pokaż mi to inaczej!” A jeśli nie otrzymasz takiej łaski to błagaj, żeby dane Ci było dojść do Twojej „Sary”, skoro mi to Boże dałeś, skoro pozwalasz żeby to się działo we mnie to daj mi poznać tę Sarę, która gdzieś tam na mnie czeka, to dobro, najszczęśliwsze dla nas miejsce, które już dla mnie wyszykowałeś. Daj mi tak niewyobrażalną wiarę w to, że wiesz co robisz, że niczego nie wypuszczasz z rąk, że nie przesypiasz żadnego momentu mojego życia…

W ewangelii św Łukasz w piątym rozdziale Pan Jezus każe wypłynąć Piotrowi na połów i pokazuje mu, że tak naprawdę to On włada rzeczywistością. Że jeśli Pan Jezus mówi, że ryby łowi się w dzień, a nie w nocy, to łowi się je w dzień, a nie w nocy. Że jeśli ryb tam nie ma, a Pan Jezus mówi „zarzućcie sieci” to te ryby tam są, mimo, że ich tam nie ma. Dlatego Piotr wyszedł z łodzi i przyszedł do Jezusa- bo wiedział, że jak Jezus mówi, że się po wodzie chodzi, to się po wodzie chodzi chociaż się nie chodzi. Na tym to właśnie polega- Piotr nie mówi „będę chodził”, mówi KAŻ MI, a przyjdę. Ja wiem, że sam nie pójdę, za bardzo się tego boję ale jak Ty mi powiesz każ mi to ja będę po tym chodzić. Każ mi Jezu się nie bać, inaczej to zobaczyć, zmienić myślenie, bo jak mi powiesz, to się wydarzy.

* inspired by o. Adam Szustak OP
Mt 14, 22-33
Łk 5, 4-11
Tb 4-9

„Fenomenologia to kierunek filozoficzny, którego nazwa pochodzi od greckiego słowa phainomenon oznaczającego to, co się jawi. Metoda fenomenologiczna polega na opisie i oglądzie tego, co bezpośrednio jest dane. Ta metoda filozofowania odbiega od codziennych sposobów orientowania się w rzeczywistości. Podejście fenomenologiczne różni się od naturalnego nastawienia bezzałożeniowością. W nastawieniu naturalnym mamy na temat świata pewne założenia, domysły, teorie, spekulacje. Fenomenologia nawołuje do ich odrzucenia po to, by przyjrzeć się światu tak, jak się on jawi. ”

Gdyby można było tak po prostu nie planować.
Tworzymy w naszych umysłach daleko posunięte plany odnośnie naszych relacji z Bogiem- odczuć na modlitwie, uniesień podczas Mszy Św. poczucia tęsknoty. A przecież to niemożliwe. Bóg taki nie jest, nie da się Go zaplanować.
Planujemy nasze relacje, reakcje innych ludzi na nasze słowa, zdarzenia, które nadejdą. Oczekujemy od innych miłości, zmian, podporządkowania naszej chęci bycia zauważoną, docenioną. Zamiast tak po prostu kochać „ze wszystkim”.
Gdyby można było tak po prostu nie planować…

Bo ja bym chciała. Bo ja tak to widzę. Bo moim zdaniem. Bo JA. Moje chcę, moje wizje. 

A Pan Bóg mówi NIE!

„Dlatego zamknę jej drogę cierniami i murem otoczę, 
tak że nie znajdzie swych ścieżek. 
9 Za kochankami swymi pobiegnie, ale ich nie dogoni; 
pocznie ich szukać, ale nie znajdzie. […]
11 Dlatego wrócę i zabiorę swoje zboże w odpowiedniej chwili 
i swój moszcz we właściwej porze, 
odejmę moją wełnę i len, 
co miały okryć jej nagość. 
12 Potem obnażę ją przed oczami kochanków, 
i nikt jej nie wyrwie Mi z ręki. […]

16 Dlatego chcę ją przynęcić, 
na pustynię ją wyprowadzić 
i mówić jej do serca. „

To Bóg o tym decyduje. Prosimy ale to On decyduje, upomina się o nas, pozbawia nas naszych „Izaaków” którzy stali się dla nas wszystkim żebyśmy na nowo uświadomili sobie że nic nie mamy bez Niego! Nic. A nawet jeśli wydaje nam się że coś to jutro możemy tego nie mieć i to w Bogu mamy znajdywać siebie a dopiero później, połączeni z NIM, w świecie.

Nie rozkminiaj- ŻYJ!

„Wystarczy Ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali.”- Kor 12, 9

„Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga.”- Ef 2, 8

„Temu zaś, który mocą działającą w nas może uczynić nieskończenie więcej niż to, o co my prosimy czy rozumiemy.”- Ef 3, 20

„Z ochotą służcie, jak gdybyście służyli Panu, a nie ludziom, świadomi tego, że każdy, jeśli uczyni coś dobrego, otrzyma to z powrotem od Pana”- Ef 6, 7

„Bądźcie mocni w Panu siłą Jego potęgi”- Ef 6, 10

„Bo kto uważa, że jest czymś, gdy jest niczym, ten zwodzi samego siebie” – Ga 6, 3

„Albowiem to Bóg jest w nas sprawcą i chcenia i działania zgodnie z Jego wolą.”- Flp 2, 13

„[…] mocą, którą może On także wszystko, co jest, sobie podporządkować.”- Flp 3, 21

„O nic się już nie martwcie, ale w każdej sprawie wasze prośby przedstawiajcie Bogu w modlitwie i błaganiu z dziękczynieniem.”- Flp 4, 6

„Albowiem wolą Bożą jest wasze uświęcenie”- Tes 4, 3

Pan da Ci zrozumienie we wszystkim” – 2 Tm 2, 7

„Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam?”- Rz 8, 31

„U was zaś nawet włosy na głowie wszystkie są policzone”- Łk 12, 7

„Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, zanim jeszcze Go poprosicie”- Mt 6, 8

„Ja bowiem znam zamiary, jakie mam wobec was– wyrocznia Pana- zamiary pełne pokoju, a nie zguby, by zapewnić wam przyszłość jakiej oczekujecie. Będziecie mnie wzywać zanosząc do Mnie modlitwy, a Ja was wysłucham. Będziecie mnie szukać i znajdziecie Mnie, albowiem będziecie mnie szukać z całego serca. Ja zaś sprawię, że Mnie znajdziecie.”- Jr 29, 11- 14

„On nie pozwoli zachwiać się Twej nodze ani się zdrzemnie Ten, który cię strzeże. […] Pan twoim cieniem przy twym boku prawym. Pan cię uchroni od zła wszelkiego, czuwa nad twoim życiem.” Ps 121, 3-5

Wierzyć to znaczy nie pytać jak długo jeszcze mamy iść po ciemku. 


		

To mówi Pan Bóg: „Oto Ja sam będę szukał moich owiec i będę miał o nie pieczę. Jak pasterz dokonuje przeglądu swojej trzody, wtedy gdy znajdzie się wśród rozproszonych owiec, tak Ja dokonam przeglądu moich owiec i uwolnię je ze wszystkich miejsc, dokąd się rozproszyły w dni ciemne i mroczne.
Ja sam będę pasł moje owce i Ja sam będę je układał na legowisko, mówi Pan Bóg. Zagubioną odszukam, zabłąkaną sprowadzę z powrotem, skaleczoną opatrzę, chorą umocnię, a tłustą i mocną będę ochraniał. Będę pasł sprawiedliwie”.

Ez 34,11–12.15–17


Tym, którzy tu zaglądają winna jestem wyjaśnienia z powodu dłuższej przerwy w uaktualnieniach. Sobie samej zresztą też. Chociażby dla uporządkowania myśli…

Niedawno usłyszałam, że pamiętniki i blogi są miejscami, gdzie zapisujemy tylko te wspomnienia na przypomnienie których byśmy się nie zawstydzili. Coś w tym na pewno jest. Ja na pewno nie chciałam pisać o moim upadku, zwątpieniu, które mnie dosięgnęło ale to by było zakłamywanie rzeczywistości, ukrywanie prawdy i wybielanie samej siebie.

W którymś z poprzednich wpisów mówiłam o dziurze, przestrzeni niewiedzy, którą mam w sobie. Tak się niestety stało, że przestrzeń ta stała się czarną dziurą, przesyconą poczuciem opuszczenia, oszukania, zwątpienia i smutku. Wszystko się zawaliło. Każdy aspekt mojego życia. W dodatku zwątpiłam w Bożą obecność, działanie. Ciężki czas, który do końca nie minął. Ale czasami trzeba to wszystko spieprzyć żeby zobaczyć jak słabym się jest, że nie jestem superbohaterem, który złapał Pana Boga za nogi, czy że mam monopol na zbawienie. Runęły wszystkie przywiązania, to, za co sprzedałam Boga, przez co Go zaniedbałam i zgubiłam. Dzięki temu stworzyło się miejsce dla działania Ducha, zaczęcia wszystkiego od nowa.

Boli gdy się słyszy: ” Wszystko spieprzyłaś. Ale nie zastanawiaj się teraz dlaczego tak się stało, nie rozkładaj tego na czynniki pierwsze. Na zgliszczach się dobrze buduje.” Podwójnie jeśli się ma świadomość, że to prawda. Spieprzyłam. I nie wiem dlaczego… Z jednej strony chciałabym jak najszybciej zapomnieć, wrócić do równowagi, najwyższego punktu sinusoidy wiary. Ale też wiem, że się nie da, ot tak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jeszcze nigdy nie zostałam dźwignięta z tak wielkiej przepaści. Ile pokory i dziecięctwa wiary wymaga przyjęcie tak ogromnej porcji miłosierdzia mi okazanego. Bo to oznacza, że muszę uznać, że tego miłosierdzia potrzebuję,  naprawdę jestem słaba… i co chyba najtrudniejsze- moja słabość nie jest zła.

Zaczynam budowę- powolną, mozolną, dokładniejszą niż ostatnio. Bez terminów ukończenia, robienia czegokolwiek po łepkach, oszukiwania siebie i Boga. Wmawianiu sobie uczuć i wiary.  Jeszcze cię odbuduję i będziesz odbudowana [Jr 31, 4a] Na wszystko mam czas, nawet na stanie po kolana w tym bagnie i zgliszczach.

I pewnie jest wiele mądrości, które z tej sytuacji wyniosę. Piątkowy wieczór przyniósł mi jedną jedną, bardzo dla mnie ważną: Błogosławiony człowiek karcony przez Boga, który rani i sam leczy. „


 „Tak kochasz Boga jak jesteś wobec Niego otwarty. Tak kochasz ludzi, jak jesteś wobec nich otwarty.  To jak z kwiatem- dopóki się nie otworzysz nikt nie dostrzeże Twojego prawdziwego piękna. Ale jak to zrobisz istnieje ryzyko, że ktoś może Cię zerwać. Ale miłość wymaga ryzyka.”

Otwartość…
Otwartość czyni nas bezbronnymi. Odsłania nas na świat, zdradza wszystko o nas. Przez nią pozwalamy poznać się dogłębnie i to nas przeraża. Broniąc się przed ogarniającym nas lękiem budujemy sobie bezpieczne schronienia. Miejsca, gdzie jesteśmy lubiani albo przynajmniej potrzebni. Kłopot z opancerzeniem się przed trudnościami rzeczywistości polega na tym, że ta sama stal, która chroni nas przed utratą życia uniemożliwia nam otwarcie się na sygnały, emocje i uczucia z zewnątrz, którymi chce nas świat obdarzać. Bardzo się boimy, żeby się coś nie wydało, o naszej rodzinie, przeszłości, wierze. Bo sobie o nas pomyślą. Okazuje się wtedy, że mamy twarze eksportowe- do biura, na uczelnię, dla sąsiadów, do konfesjonału. Dajemy z siebie część, a kawałek chcemy zachować dla siebie, gdzieś go ukryć. Można grać przez lata 24h na dobę. Taki mechanizm z autopilotem- na widok profesora, księdza, rodziców, znajomych- włącza się nam to eksportowe „Ja”. A Bóg jest obecny w Tobie prawdziwym. Jeśli nie znajdziesz siebie prawdziwego- nie znajdziesz Boga. Jesteśmy wielcy i mali jednocześnie i dopóki tego nie skleimy, nie staniemy się zintegrowani nie znajdziemy Boga. Na tym polega czysta miłość- że nic nie mam do ukrycia. Na pozwoleniu na czytanie moich maili, zaglądaniu do szuflad, szafek w domu, pracy, na uczelni. Człowiek czysty nie ma nic do ukrycia, jest wolny i prosty. Woda nas oczyszcza, obmywa i rujnuje. Zmywa z nas wszystkie maski, eksportowe fryzury, makijaże, przyklejane uśmiechy. Woda wszystkich nas równa. Cały nasz teatrzyk tonie. I tego się boimy i z Bogiem chcemy pertraktować. „Tutaj żeby zamoczyć, ale ostrożnie żeby tamtego nie dotknąć, bo się zmoczy i zepsuje. Dużo Ci Boże dam ale tego nie, tego nie ruszaj, to zostaw.” A zanurzyć się trzeba całemu. Wszystko to wszystko. I wobec Boga,i wobec świata, i innych ludzi.

Czas Męki Pana wymagał od Apostołów świadectwa, przyznania się do Jezusa. Uczniowie byli przy Jezusie dzień w dzień przez kilkanaście lat. Lecz jak się później okazało zabrakło im odwagi do przyznania się, że Go znają. A ja? Czy mam odwagę przyznać się, że Jezus jest dla mnie ważny? Czy mam odwagę mówić o nim otwarcie? Ile wątpliwości rodzi się jak mijamy kościół na ulicy a idziemy z kimś znajomym. Jak bardzo przyspiesza nam serce jak jemy z kimś obiad- przeżegnać się czy się nie przeżegnać, uklęknąć jak ksiądz idzie ulicą z Najświętszym Sakramentem czy nie. Boimy się zdradzić, bo przez to dajemy innym znak że Bóg jest dla nas ważny. Pozwalamy innym zakwalifikować nas do katolików i później nas z tego rozliczać. A ludzie często postrzegają tych związanych z kościołem jako świętych, którzy nie popełniają błędów, a to nieprawda. To nie cnoty, a grzechy prowadzą nas do Boga, bo uświadamiają nam jak bardzo jesteśmy od Boga zależni, jak bardzo ułomni bez Jego łaski i jednocześnie jak bardzo święci możemy się stawać dzięki Bożej mocy. Nikt nie lubi być pokorny, a chrześcijaństwo wymaga od nas PUBLICZNEJ pokory. Być świadkiem to znaczy przylgnąć do Chrystusa i potem iść o tym przylgnięciu opowiedzieć ludziom.

Albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i trzeźwego myślenia. Nie wstydź się zatem świadectwa naszego Pana, ani mnie, Jego więźnia, lecz weź udział w trudach i przeciwnościach znoszonych dla Ewangelii według danej mocy Bożej. 

2 TM 1, 4-8

„Nie bój się opinii świata. Chciej, żeby Chrystus miał o Tobie dobre zdanie”
Jezus nas zna! Wie o nas WSZYSTKO, czy tego chcemy czy nie, On wie WSZYSTKO i pomimo to chce z nami rozmawiać!

Pędzę. Jak oszalała, na oślep przed siebie. A jak się tak pędzi, to wiadomo, że trudno jest zobaczyć, co mija się po drodze. Nie mówiąc już o zastanowieniu się, czy w dobrą stronę pędzę, czy może się zgubiłam. I nie są to puste słowa, które ciągle się słyszy- o wyścigu szczurów, pogonią za karierą, zaszczytami. Naprawdę mam poczucie, że nie mam planu na swoje życie, nie mam go przemyślanego, alternatywy.

To, co robię zajmuje mi cały czas. Studia, dom, zakupy, obiad, Msza, wieczorem nauka, kolacja, PŚ. Zamknęłam się w tym świecie (do niedawna w dodatku pozbawionym MŚ i PŚ) i od paru ładnych lat nie byłam w stanie nicości, pustki umysłowej, stanie niezwiązania z tu i teraz, gdzie mogłabym znaleźć siebie i swoje pragnienia. Miejsca, w którym cisza byłaby tak przejmująca, że usłyszałabym najbardziej odległe, od lat odrzucane przeze mnie myśli, wątpliwości.

Pustyni!

Pustyni, gdzie mogłabym spotkać Boga. Ale nie takiej jednodniowej albo kilkugodzinnej. Nie tej godziny wieczornej modlitwy kiedy nie zdążę się skupić a już padam ze zmęczenia i oczy same mi się zamykają. Na pustyni nie ma się bywać, na pustyni trzeba pożyć żeby coś zrozumieć.
Jezus w swojej wszechmocy potrzebował 40 dni wyciszenia, 40 dni słuchania Boga, 40 dni poznawania Jego planu zbawienia. 40 DNI! Ilu w takim razie dni ja potrzebuję, żeby zrozumieć Boga i Jego zamysły w stopniu zaawansowania choć w jednej milionowej zbliżonym do Jezusowego? A jedyna okazja kiedy pozwalam Bogu mówić to podczas Mszy Św i na wieczornej lekturze PŚ. Minuty dla Boga, który jest wiecznością…

I trwam tak w tym obecnym stanie bez odwagi,  żeby się stąd wyrwać, bo zawsze czegoś szkoda- bo sesja, bo koło, bo wejściówka, bo magisterka, bo lab… Bo szkoda zmarnować czas, stracić rok. Ciągle czegoś szkoda, coś jest ważniejsze. A przecież ja nie walczę o rok, dwa, 10 lat ale o wieczność!  Rodzina, znajomi i inni powiedzą mi, że nie mam ważniejszych problemów dlatego zajmuję się takimi wyssanymi z palca, że brak pracy, choroba, bezdzietność to są prawdziwe problemy. Jasne, to są ważne sprawy ale czy na pewno niezbędne dla mojego zbawienia? Czy te studia to wszystko na co mnie stać, wszystko czym mogę chcieć Bogu zaimponować, co mogę zrobić by był ze mnie dumny?
Być może te studia są miejscem, gdzie Bóg chce mnie zbawić, ale czy ja na pewno Go o to zapytałam? Czy dałam sobie szansę Go usłyszeć? Chyba nie do końca…

Potrzebuję PUSTYNI i jej ciszy.

„Słuchać i słyszeć Pana to tylko połowa sukcesu. Druga połowa to skorygować swój sposób myślenia i postępowania z tym, co słyszę.”
o. Michał

http://www.youtube.com/watch?v=sSjtd4cLKic

***

„Dziękuję Ci po prostu za to, że Jesteś

za to, że nie mieścisz się w naszej głowie, która jest za logicznaza to,
że nie sposób Cię ogarnąć sercem, które jest za nerwowe
za to, że Jesteś tak bliski i daleki, że we wszystkim inny
za to, że jesteś już odnaleziony
i nie odnaleziony jeszcze
że uciekamy od Ciebie do Ciebie
za to, że nie czynimy niczego dla Ciebie, ale wszystko dzięki Tobie
za to, że to, czego pojąć nie mogę – nie jest nigdy złudzeniem
za to, że milczysz.
Tylko my – oczytani analfabeci
chlapiemy językiem”

x. Twardowski

Jezu! Naucz mnie, proszę, prostej Bojaźni Bożej!

Nie tej, która paraliżuje, ale tej która nie pozwala odejść. Tej, która każe mi wymagać od siebie i nie rezygnować. Bojaźni, która jest fascynacją, zauroczeniem, tęsknotą. Bojaźni, która za nic nie chce pozwolić mi oddalić się od Ciebie, Boże, bo tylko Ty możesz we mnie wszystkiego dokonać. Abym drżała ze strachu kiedy zgrzeszę, nie dlatego, że boję się kary, ale dlatego, że nie potrafię żyć bez Ciebie, bo jestem wtedy jak ślepy we mgle.

„Bojaźń Boża chroni od pychy. Bojaźni Bożej musi towarzyszyć dziecięca ufność w Boże miłosierdzie i niezłomna wiara w Jego wierność, że nas podtrzymuje”

1 P 5, 10


Sprawa Tomka.
Chciałabym żeby od razu porozmawiał z o. Piotrem, żeby od razu wszystko się zmieniło. Ale Bóg chciał inaczej- o. Piotr wróci za tydzień, wyjechał na rekolekcje. Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy gdy się o tym dowiedziałam- że to będzie jeden z moich najtrudniejszych i najdłuższych tygodni. Ale teraz zaczynam rozumieć.

Bóg uzdrawia z cierpień fizycznych i duchowych ludzi wierzących w Jego moc i tylko dla wzrostu wiary. W tym przypadku nie chodzi tylko o wiarę Tomka. Jak wielki jest to egzamin z mojej wiary i ufności. Jak wielopłaszczyznowo testowane jest moje zawierzenie Bogu.
Po pierwsze wiara w wolę Bożą. Wydawać by się mogło, że Bóg chce zbawienia człowieka. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości! Ale Bóg widzi szerzej, dalej, głębiej, dokładniej, perfekcyjnie. I być może to nie ten czas dla Tomka, może on ma teraz odejść, żeby wręcz zderzyć się z Bogiem na innym zakręcie swojego życia? Jeśli Bóg odpowie teraz na moją modlitwę mówiąc „poczekaj” albo „nie” to czy moja wiara jest wystarczająco silna żeby pozwoliła mi się na to zgodzić, przyjąć z pokorą Bożą decyzję?
„Wiara to nie klucz, który otwiera magiczne drzwi, za którymi czeka nas natychmiastowe uzdrowienie czy bogactwo. Wiara to przekonanie, że Boża odpowiedz jest tak samo pełna miłości, kiedy mówi On „tak”,  jak i wówczas kiedy mówi nam „nie”.*” To jest tydzień dla mnie. Tydzień na sprawdzenie mojej wytrwałości w modlitwie, mojego zaufania, mojej Wiary.
Boża wola nie jest jedynym aspektem, który jest „badany”. Bo musi paść pytanie czy wierzę w Ducha Świętego, który przemawia przez osobę bierzmowaną? Czy wierzę, że przemawia przez o. Piotra? Czy wierzę, że poprzez sakrament kapłaństwa sam Bóg go namaści, wybrał i posłał dając mu swą moc? Czy jeśli padną jakieś niewygodne, trudne słowa, ciężkie do przyjęcia, jeśli Tomek się ode mnie odwróci i będzie miał do mnie pretensje z powodu o. Piotra to czy zachowam wiarę, że to były naprawdę Boże słowa? Czy wierzę, że o. Piotr jest wybrany przez samego Jezusa?
Uzdrowienia mają służyć wzrostowi wiary. Ale ja nie chcę wystawiać Boga na próbę, mówić mu: „OK., jak uzdrowisz Tomka uwierzę bardziej.”Bo powinnam wierzyć bardziej bez względu na to. Powinnam wierzyć, że Bóg, jeśli pozwoli mu teraz na wolność decyzji to i tak go nie zostawi, bo nie zostawia nikogo. Powinnam mieć pokorę, bo zamysły Boga są tak niepojęte, że nie jestem w stanie ich zgłębić a swojej ludzkiej marności, nawet wtedy wierząc. Wierzyć czyli ufać, kiedy cudów nie ma. I trzeba tu pamiętać, że to nie sprowadza się do bierności, uznania że Bóg już wszystko postanowił. Postanowił, ale nas kocha i jeśli jest to zgodne z Jego wolą i będziemy Go o coś usilnie prosić to da nam. Może nie już, nie teraz, za tydzień, rok, 10 lat. Ale trzeba Boga prosić z ufnością!

„Nie moja, lecz Twoja wola niech się stanie”  Łk 22, 42.

„Jeśli chcesz, możesz mnie uzdrowić” Mt8, 2.

Jeśli chcesz Panie!

*z „Matka Angelica odpowiada”


Jaka jest moja modlitwa w chwilach kiedy dzieje się coś złego,nieplanowanego albo planowanego inaczej; w sytuacjach bez wyjścia? Pełna skruchy i zawierzenia, ufności, pokory i uniżenia czy pretensji, pychy, krzyku i żalu? Jak naprawdę ufa moje serce?

Eksploduję. Prawie za każdym razem kiedy coś nie idzie po mojej myśli. Kiedy bardzo bym czegoś chciała, a to się nie dzieje . I nie umiem zamknąć się wtedy w sobie, przeżywać tego wewnętrznie, jednocześnie nie obciążając ludzi mi bliskich raz, że moimi problemami a dwa, że złymi uczuciami . Jak wulkan zalewam innych swoją złością po to, żeby było mi łatwiej, wyżyję się, wygadam, posłucham rad. A jedyne słuszne rady może mi dać Bóg. Jedynie On wie, czego pragnie moje serce i co będzie dla mnie dobre [Mt 6, 8].  Tylko Bóg jest w stanie dowartościować moje działania. Tylko Bóg ma słowa dające życie wieczne, którymi powinnam przepełnić swoje życie.

„Dręczono Go, lecz sam pozwalał się gnębić, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak on nie otworzył ust swoich” [Iz 53, 7]

Co to jest prawdziwa radość? – wg św Franciszka

” Przybywa posłaniec i mówi, że wszyscy profesorowie z Paryża wstąpili do zakonu- to nie prawdziwa radość.
Że tak samo uczynili wszyscy prałaci z tamtej strony Alp, arcybiskupi i biskupi, również król Francji i Anglii- to nie jest prawdziwa radość.
Tak samo, że moi bracia poszli do niewiernych i nawrócili wszystkich do wiary; że mam od Boga tak wielką łaskę, że uzdrawiam chorych i czynię wiele cudów- w tym wszystkim nie kryje się prawdziwa radość.

Lecz co to jest prawdziwa radość? Wracam z Perugii i późną nocą przychodzę tu, jest zima i słota, i tak zimno, że u dołu tuniki zwisają zmarznięte sople i ranią wciąż nogi, i krew płynie z tych ran. I cały zabłocony, zziębnięty i zlodowaciały przychodzę do bramy; i gdy długo pukałem i wołałem, przyszedł brat i pyta: Kto jest? Odpowiedziałem: Brat Franciszek. A ten mówi: Wynoś się; to nie jest pora stosowna do chodzenia; nie wejdziesz. A gdy ja znowu nalegam, odpowiada: Wynoś się; ty jesteś człowiek prosty i niewykształcony. Jesteś teraz zupełnie zbyteczny. Jest nas tylu i takich, że nie potrzebujemy ciebie. A ja znowu staję przy bramie i mówię: Na miłość Bożą, przyjmijcie mnie na tę noc. A on odpowiada: Nic z tego. Idź tam, gdzie są krzyżowcy i proś.

Powiadam ci: jeśli zachowam cierpliwość i nie rozgniewam się, na tym polega prawdziwa radość i prawdziwa cnota, i zbawienie duszy. ”

Nie ma żadnego pocieszenia, satysfakcji. Prawdziwa radość polega na tym, że znikąd nie ma pocieszenia a ja jestem spokojna. Radością nie jest cierpienie św Franciszka. Radością jest to, że się nie wściekam. Bóg mnie umacnia. To nie to samo co pocieszenie Boga mnie umacnia. Kiedy On nie robi nic, a ja opierając się na Nim doznaję radości. Sam Bóg jest moim pocieszeniem.
Nic mi Boże ludzkiego nie dawaj, tylko siebie mi daj, ponadzmysłowego, to jest Prawdziwa Radość.

Boże! Naucz mnie powściągać mój język  „Niech nie wychodzi z waszych ust żadna mowa szkodliwa, lecz tylko budująca, zależnie od potrzeby, by wyświadczała dobro słuchającym.” [Ef 4, 29] Naucz mnie cierpieć w sobie dla Ciebie, bez próżnej chwały i podziwu w oczach innych.
Uczyń mnie pustym naczyniem, wolnym od pychy, zarozumiałości, moich przywiązań do grzechu byś mógł nalać wody życia w to naczynie!

„Nie żywi On gniewu na zawsze, bo upodobał sobie miłosierdzie. Ulituje się znowu nad nami, zetrze nasze nieprawości i wrzuci w głębokości morskie wszystkie nasze grzechy.”
Mi 7, 18-20

Dawno tak nie tęskniłam za Bogiem, za Komunią Św. Dawno nie czułam się tak niegodna, grzeszna a zarazem wiedziałam, wierzyłam, czułam, że Bóg ma Miłosierdzie dla mnie. Że jedyne co mnie od Niego oddziela to, to, że muszę paść na kolana i zabić swoją pychę, przyznać- Boże ratuj, bez Ciebie nie dam rady. Wierzyłam, że Jezus w tym sakramencie pokuty jest w stanie wszystko zmienić- oczyścić moje życie, dać mi Siebie. I tylko z Bogiem mogę gdzieś zajść. Tylko z Bogiem chcę gdzieś iść.

Uświadomiłam sobie, a właściwie Boży Duch uświadomił mi jak to wszystko składa się w całość. To, że muszę pokochać siebie, żeby kochać innych. To, że pokochanie dokonuje się Bożą mocą, że Bóg tylko na to czeka w konfesjonale, że Komunia daje prawdziwe życie i radość. Że wtedy moja śmierć staje się życiem w Bogu, Jego światłością.
Że moje nic zmienia się w Jego wszystko, w Jego „KOCHAM”, które wystarczy za wszystko. Nie potrzeba nic więcej.

Miłość na śmierć nie umiera!

 

Grzegorz jest człowiekiem, który najprawdopodobniej nigdy nie dowie się, że napisałam o nim  w internecie, o tym, jak głęboko zapadł w moje serce, jak bardzo stał się ważny.

„Wszystko co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych mnieście uczynili.”
Ta Ewangelia sprzed paru dni uderzyła mnie mocno. Zastanawiałam się, czy jest rzeczywiście coś, co mogę zrobić dla tych, którzy są głodni, spragnieni, nadzy.
Kupiłam drożdżówkę i poszłam „w miasto” szukać Boga. I tu pierwsza lekcja pokory- dlaczego szukam Boga wśród ludzi, skoro każdy z nich ma w sobie Boga. Dlaczego stawiam się ponad nimi i szukam tego jednego uniżonego, któremu w swojej cudowności będę mogła pomóc. Stek bzdur. Jestem taka sama jak wszyscy inni, nawet gorsza. Niczym się od nich nie różnię. NICZYM!
Lekcja pokory numer dwa- w przejściu koło dworca na wózku inwalidzkim siedziała babcia z kubeczkiem. Serce mi mocniej zabił0, podeszłam do niej, powiedziałam dzień dobry i zapytałam, czy chce drożdżówkę. I ta kobieta powiedziała, że nie. Walnął mnie grom z jasnego nieba, że jak to ona może nie chcieć mojej pomocy, mojej super pomocy, dobroci serca. I oto chwała Boża, bo się nie zdenerwowałam. Poczułam się  poniżona, ale się nie zdenerwowałam. Jezusowe „nadstaw drugi policzek”. Zrozumiałam jak musi się czuć Jezus dający nam swoją „drożdżówkę”, której nie chcemy…

Poszłam dalej i wtedy poznałam Grzegorza. Siedział na końcu schodów, przy początku przejścia podziemnego na wózku, bez nóg, z gitarą i śpiewał: „Trzeba pięknie żyć, trzeba godnie umierać!”
Zawahałam się, ale zaryzykowałam. Zabiłam w sobie poczucie wyższości, godności. Ten człowiek ujął mnie swoją odwagą i prawdziwością. Podeszłam do niego, przywitałam się i zapytałam czy chce drożdżówkę. Odpowiedział, że dlaczego by nie, czym chata bogata. Sięgnęłam do plecaka, podałam mu ją na co on zastrzelił mnie swoim pytaniem- Co masz na palcu?
Ułamek sekundy, nieduży, metalowy, niewyróżniający się, a on już wiedział, że  to różaniec. Więc mu odpowiedziałam z lekkim wahaniem w głosie, że tak. Zapytał czy jestem w jakiejś wspólnocie, czy działam w kościele, czy wierzę w Boga. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że bez Boga umieram, nie umiem bez niego sobie poradzić.
Wtedy zaczął mi opowiadać o sobie, o swoim życiu, o tym jak stracił nogi, o kobiecie, którą kochał, o tym, że cieszy się, że Jan Paweł II będzie ogłoszony świętym, że dane mu było tego doczekać. O tym, że jest sam na świecie, że czasem myśli sobie po co to wszystko, że jego życie nie ma sensu, że chciałby ze sobą skończyć. Nie mogłam przestać patrzeć mu w oczy. Miał w tych oczach Boga.
Zaśpiewał i zagrał mi kilka swoich kawałków. Dano nie czułam takiej Bożej mocy, łaski i radości. Jasne,  że miał poślizgi w swoim życiu, nawet podczas naszej rozmowy był na lekkim gazie. Ale nie o to chodzi. On cały czas miał, a właściwie ma, nadzieję. Gdzieś głęboko w sobie ma świadomość Boga, zna siłę modlitwy, bo poprosił mnie o dziesiątkę różańca w jego intencji ze łzami w oczach. Człowiek, który nie ma nic mówi o swoich amputowanych nogach, że wypożyczył je chwilowo Panu Bogu. Człowiek, który rozumie słowa Papieża całym sobą i pisze dla niego piosenki. Człowiek, który ufa, że może być lepiej, a jeśli nawet nie, to wszystko i tak ma sens.

Wielki Człowiek!

Jeśli ktoś z was pomyśli, że napisałam to żeby chlubić się swoją dobrocią to się myli.  Ostatnią rzeczą którą chciałabym podkreślać w tej historii to moja osoba. Nie zrobiłabym tego bez Bożej miłości, którą wlał w moje wnętrze. Nigdy Grześka nie zapomnę!

Człowiek jest w każdym. Trzeba chcieć go odnaleźć. Czy to, że mam w portfelu więcej niż Grzesiek czyni mnie lepszym człowiekiem? Czy to, że chodzę na uczelnię i się kształcę daje mi większą mądrość życiową? Czy posiadanie domu przybliża mnie do domu niebieskiego? Grzesiek ma w sobie Boga, co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Każdy z nas Go w sobie ma, trzeba chcieć patrzeć głębiej i dzielić się swoim człowieczeństwem ze światem. Nasze życie dzieje się tu i teraz, nie kiedyś, za jakiś czas. I to jakie jest, zarówno nasze, jak i osób obok nas, zależy od nas.

„Bądź zmianą, którą chciałbyś ujrzeć w świecie!”


„Jeśli u siebie usuniesz jarzmo, przestaniesz grozić palcem i mówić przewrotnie, jeśli podasz twój chleb zgłodniałemu i nakarmisz duszę przygnębioną, wówczas twe światło zabłyśnie w ciemnościach, a twoja ciemność stanie się południem.
Pan Cię zawsze prowadzić będzie, nasyci duszę twą na pustkowiu”

Iz 58, 9b- 11a

„Miłość nie jest kochana” powiedział św Franciszek i miał rację.

Bóg jest miłością!
Samą miłością, bezwarunkową, niepojętą i ogromną! Nie próbuj jej zrozumieć,
bo nie dasz rady. A my, zamiast zatapiać się w tej miłości, tonąć w jej zachwycie, wybieramy swój własny świat, bez Boga. Albo z Bogiem gdzieś na pograniczu, ostatnim miejscu. Jak ciężkie musi być życie człowieka niewierzącego!

Jak bardzo męczące, załamujące musi być ciągłe liczenie na siebie i innych ludzi, którzy też przecież są ułomni i zawodni. Bez oparcia, bez pocieszenia i pociechy. Zdanym tylko na siebie, gdzie świat na każdym kroku nam pokazuje jaki jest beznadziejny, bezwartościowy, gdzie co chwila spotyka nas jakieś nieszczęście, problemy. I znikąd pomocy, zawsze samemu. Choć moim zdaniem Chrystus i tak zawsze jest przy człowieku. Tyle tylko, że osoba niewierząca nie chce zdać sobie z tego sprawy.

Kiedy myślę sobie o szczęściu jakie mam, o wierze danej mi od Boga, bo niczym sobie na nią nie zasłużyłam. Kiedy myślę o miłosierdziu Boga względem mnie. O tym, że choćby cały świat się mnie wyparł- On ze mnie nie zrezygnuje. Kiedy wiem, że jest ktoś, kto kocha mnie z CAŁYM dobrodziejstwem inwentarza, gdzie ja sama siebie tak nie potrafię kochać. Nie ma większej radości niż ta pewność. Nie ma lepszego pocieszenia niż przylgnięcie całym sobą do Boga.  Niczego tak nie pragnę jak Bożej miłości, ciągłego przebywania z nim. Świadomości, że mogę Mu powiedzieć wszystko, nikt mi tak nie doradzi jak On. Nic nie daje takiego spokoju serca, kiedy w moim życiu szaleją największe huragany, jak patrzenie na Boga. Nic tak nie dodaje sił jak jego Ciało w moim.

I niesamowicie boli mnie, że ludzie tego nie chcą. Czasem nawet nie próbują znaleźć Boga, odrzucając go, nie pozwalając się dotknąć tej miłości i cudowi. Nie pozwalają poruszyć swojego życia, które bez Boga i tak, wcześniej czy później, się zawali, bo jest zbudowane na piasku. Są ludzie, których kocham, którzy cierpią, dla których zrobiłabym wszystko, żeby ulżyć im w tym bólu, pomóc przez to przejść. Wiem, że może ich uzdrowić tylko Bóg, tylko On ma to, czego im brakuje do szczęścia. Tylko Bóg skleja to wszystko w całość, nadaje sens, podtrzymuje, prowadzi. Tylko w Bogu można znaleźć klucz do zrozumienia swojego życia. I nie mogę znieść tego, że oni nie chcą Bożej łaski, nie chcą tej pomocy. Serce mnie boli, bo wiem, czego sama doświadczyłam od Boga. Każdy chce się dzielić swoim szczęściem z ludźmi, na których mu zależy a źródłem mojego szczęścia jest Jezus!

Bóg nic nie zrobi wbrew wolnej woli człowieka, nic! Na wszystko musimy wyrazić zgodę.
Paradoks Bożej wszechmocy, która czeka na pozwolenie z szacunku do człowieka, swojego stworzenia. Paradoks ludzkiego myślenia, że Bóg nas ogranicza, a On po prostu cierpliwie na nas czeka z uczuciami, których cudowności nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić w żaden sposób!

Miłość nie jest kochana…

„Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a ja was pokrzepię. ”
Mt 11, 28

Naucz mnie ciszy.

Bo tylko w ciszy mogę Cię usłyszeć. Tylko w ciszy mogę zapomnieć o sobie, przestać mówić. Tylko w ciszy mogę przestawać być sobą dla Ciebie a stawać się Tobą. Obumierać w sobie żeby Ciebie było we mnie coraz więcej. Naucz mnie ciszy w której Twoje cuda odpowiadają o ich stwórcy. Naucz mnie ciszy, która pozwoli mi jak Samuelowi usłyszeń Twoje słowa. I nie poprzestać na usłyszeniu ale pójść ku posłuszeństwu tym słowom. Skoro jestem uczniem Jezusa, narzędziem w Jego ręku to moim zaszczytem jest spełnianie Jego woli i wypełnianie słów. Słów które muszą zapaść mi w serce, które umysłem muszę zapamiętać, ustami głosić innym, którzy nie mieli szansy usłyszeć a sercem przyjąć i żyć według nich. Całą sobą. I nie chodzi tu tylko i wyłącznie o jakieś wielkie czyny. Można z Bogiem być permanentnie, modlić się permanentnie, czyli ZAWSZE być przy nim. To tak jak z wizytą przyjaciela. Niby wszystko robimy tak samo a jednak jakoś inaczej parzymy herbatę, ciut dokładniej, inaczej smażymy jajka, myjemy się, robimy zakupy. Niby wszystko jest tak samo, a jednak inaczej. Na tym polega życie z Bogiem. Na tym polega modlitwa- nie na spotykaniu ale na nierozstawaniu się. Bez względu na wszystko. Bo nie wiadomo kiedy i przez kogo Bóg będzie chciał nam coś powiedzieć, dajmy sobie szansę Go usłyszeć.

Naucz mnie Ciszy.

http://www.youtube.com/watch?v=PW5ZnQ0vlWw

Byłam sfrustrowana, zmęczona, zła przez dłuższą chwilę. Pomyślałam sobie: „Przepraszam Boże! Nie oglądaj mnie takiej, nie chcę taka być, nie chcę żebyś mnie taką widział.”

Ale jak wielka jest moc Boża okazało się już za parę sekund, bo zrozumiałam, że taka jestem. Że jestem słaba, upadająca, że taka jest moja ludzkość i małość jako człowieka. Pychą jest chcenie, żeby Bóg widział mnie tylko w momentach moich sukcesów i triumfów. Przecież tak naprawdę chodzi o to, żeby upaść przed Nim na kolana i wyznać: Nie daję rady, potrzebuję pomocy, ratuj mnie. Bez Ciebie nie umiem, nie dam rady. Prosić nie o to, aby mnie zmienił, ale żeby pozwolił mi pokochać siebie taką jaka jestem i zechciał w swojej wszechmocy uczynić ze mnie narzędzie w swoich rękach. Nauczył mnie dawać Bożą miłość innym ludziom. Żeby ta Boża miłość zmieniała moje zachowania i nastroje. W tym objawia się cud Bożej mocy- dopiero kiedy w Bogu pokochamy siebie ze wszystkimi swoimi ułomnościami będziemy zdolni do pokochania innych ludzi, z których każdy ma jakiś problem, a później pokochanie Boga.

Wydawać się może, że to ogromne pójście na łatwiznę- „Boże, Ty się tym zajmij.”- ale tak nie jest. Tym jest świętość- uznaniem siebie za nic i Boga za stwórcę wszystkiego we mnie.

Ogromnej odwagi i pokory wymaga przyznanie się do niemocy i proszenie Boga o pomoc. Uznanie swojej małości i zobaczenie wielkości człowieka zjednoczonego z Bogiem, który pozwala Mu na wszelkie działania w jego życiu. Wiary, że dla Boga wszystko jest możliwe.

Tak naprawdę to nie my szukamy Boga, ale to Bóg szuka nas a jedyne co my powinniśmy robić to zachowywać się jak owce- krzyczeć, beczeć i machać dzwoneczkiem. Bóg czeka na naszą prośbę o pomoc. Nigdy nie złamie ludzkiej wolnej woli.

„…tą potęgą, którą może On także wszystko, co jest, sobie podporządkować „

Flp 3, 21

Maj 2024
N Pon W Śr Czw Pt S
 1234
567891011
12131415161718
19202122232425
262728293031