You are currently browsing the tag archive for the ‘spotkanie’ tag.

„Fenomenologia to kierunek filozoficzny, którego nazwa pochodzi od greckiego słowa phainomenon oznaczającego to, co się jawi. Metoda fenomenologiczna polega na opisie i oglądzie tego, co bezpośrednio jest dane. Ta metoda filozofowania odbiega od codziennych sposobów orientowania się w rzeczywistości. Podejście fenomenologiczne różni się od naturalnego nastawienia bezzałożeniowością. W nastawieniu naturalnym mamy na temat świata pewne założenia, domysły, teorie, spekulacje. Fenomenologia nawołuje do ich odrzucenia po to, by przyjrzeć się światu tak, jak się on jawi. ”

Gdyby można było tak po prostu nie planować.
Tworzymy w naszych umysłach daleko posunięte plany odnośnie naszych relacji z Bogiem- odczuć na modlitwie, uniesień podczas Mszy Św. poczucia tęsknoty. A przecież to niemożliwe. Bóg taki nie jest, nie da się Go zaplanować.
Planujemy nasze relacje, reakcje innych ludzi na nasze słowa, zdarzenia, które nadejdą. Oczekujemy od innych miłości, zmian, podporządkowania naszej chęci bycia zauważoną, docenioną. Zamiast tak po prostu kochać „ze wszystkim”.
Gdyby można było tak po prostu nie planować…

Bo ja bym chciała. Bo ja tak to widzę. Bo moim zdaniem. Bo JA. Moje chcę, moje wizje. 

A Pan Bóg mówi NIE!

„Dlatego zamknę jej drogę cierniami i murem otoczę, 
tak że nie znajdzie swych ścieżek. 
9 Za kochankami swymi pobiegnie, ale ich nie dogoni; 
pocznie ich szukać, ale nie znajdzie. […]
11 Dlatego wrócę i zabiorę swoje zboże w odpowiedniej chwili 
i swój moszcz we właściwej porze, 
odejmę moją wełnę i len, 
co miały okryć jej nagość. 
12 Potem obnażę ją przed oczami kochanków, 
i nikt jej nie wyrwie Mi z ręki. […]

16 Dlatego chcę ją przynęcić, 
na pustynię ją wyprowadzić 
i mówić jej do serca. „

To Bóg o tym decyduje. Prosimy ale to On decyduje, upomina się o nas, pozbawia nas naszych „Izaaków” którzy stali się dla nas wszystkim żebyśmy na nowo uświadomili sobie że nic nie mamy bez Niego! Nic. A nawet jeśli wydaje nam się że coś to jutro możemy tego nie mieć i to w Bogu mamy znajdywać siebie a dopiero później, połączeni z NIM, w świecie.

Nie rozkminiaj- ŻYJ!

To mówi Pan Bóg: „Oto Ja sam będę szukał moich owiec i będę miał o nie pieczę. Jak pasterz dokonuje przeglądu swojej trzody, wtedy gdy znajdzie się wśród rozproszonych owiec, tak Ja dokonam przeglądu moich owiec i uwolnię je ze wszystkich miejsc, dokąd się rozproszyły w dni ciemne i mroczne.
Ja sam będę pasł moje owce i Ja sam będę je układał na legowisko, mówi Pan Bóg. Zagubioną odszukam, zabłąkaną sprowadzę z powrotem, skaleczoną opatrzę, chorą umocnię, a tłustą i mocną będę ochraniał. Będę pasł sprawiedliwie”.

Ez 34,11–12.15–17

Są takie książki które pojawiają się właśnie wtedy kiedy powinny.

Tak było w moim przypadku z „Chatą” WM.P. Younga. Książka o… no właśnie, o czym? Z jednej strony o Bogu, ale nie tak jak zawsze. To książka o Bogu schodzącym ze swego piedestału w dodatku takim, który sam chce się nam przedstawić. Bliskim i ciepłym. Ale to też na pewno książka o człowieku, o relacjach, wolności, cierpieniu, cierpliwości, względności dobra i zła, tragedii i szczęścia. Na pewno chciałabym ją polecić, wszystkim, zarówno wierzącym jak i tym mniej. Choć właściwie można by zapytać co to znaczy, że ktoś jest wierzący…? Ale to chyba temat na inny wieczór, o wiele dłuższy…

A oto parę zdań, które na mnie wywarły ogromne znaczenie, i mimo, że minęło już trochę czasu od kiedy przeczytałam tę książkę nadal kołaczą mi się w głowie. Głownie ze względu na to, że bardzo celnie oddają i komentują stan mojego ducha… Komentarz wydaje mi się zbędny…

„Ty naprawdę jeszcze nie rozumiesz. Starasz się doszukać sensu w świecie, w którym żyjesz, w oparciu o bardzo niekompletny obraz rzeczywistości. To tak, jakbyś oglądał paradę przez dziurkę od klucza, widział tylko cierpienie, egocentryzm i żądzę władzy, i sądził, że jesteś sam i nic nie znaczysz. To nieprawda. Uznajesz ból i śmierć za największe zło, a Boga za skończonego zdrajcę, albo w najlepszym razie, za niegodnego zaufania. Określasz warunki, osądzasz moje działania i uznajesz mnie za winnego. Twoim głównym błędem, Mackenzie, jest to, że nie uważasz mnie za dobrego. Gdybyś był przekonany, że jestem dobry i wszystko – środki, cele i koleje życia ludzi – wynika z mojej dobroci, wtedy być może, choć nie zawsze, rozumiałbyś, dlaczego coś robię, ufałbyś mi. Ale nie ufasz. (…) 
Nie można wymusić zaufania, tak samo jak pokory. Ono albo jest, go nie ma. To owoc relacji, w której jesteś kochany. Ponieważ ty nie wiesz, że ja cię kocham, nie możesz mi ufać. „

„Och, dziecko. Nie lekceważ cudu łez. One mogą być uzdrawiającymi wodami i strumieniem radości. Czasami są najlepszymi słowami, jakie potrafi wypowiedzieć serce.”

„(…) bo ten ogród to twoja dusza. Bałagan też jest twój! Ty i ja razem pracowaliśmy w twoim sercu. A ono jest piękne i dzikie, choć się zmienia. Tobie wydaje się, że panuje tu nieład, natomiast ja widzę tworzący się, doskonały wzór… żywy fraktal.(…) Spojrzał na ogród – jego ogród – i zobaczył, że mimo nieporządku rzeczywiście jest wspaniały.”

„Żyć bez miłości to tak, jakby związać ptakowi skrzydła i pozbawić go możliwości fruwania. Ból też potrafi spętać skrzydła i uniemożliwić latanie – …- I jeśli będą spętane przez długi czas, zapomnisz, że zostałeś stworzony do latania. Ptaka nie definiuje to, że chodzi po ziemi, tylko to, że umie latać. Zapamiętaj, że ludzi nie określają ich ograniczenia, tylko cele, które dla nich przewidziałem. Nie są istotne pozory(…)”

„- Czy to, co robię w domu, jest ważne? Czy się liczy? Bo to niewiele poza pracą, dbaniem o rodzinę, przyjaciół…
– Mack, jeśli coś się liczy, wtedy wszystko się liczy. Ponieważ ty jesteś ważny, wszystko co robisz, jest ważne. Za każdym razem, kiedy wybaczysz, świat się zmienia, za każdym razem, kiedy wkładasz w coś serce, świat się zmienia, każdy dobry uczynek, widoczny lub niewidoczny, jest spełnieniem moich celów i później już nic nie jest takie samo.”

„Narzucanie swojej woli jest właśnie tym, czego miłość nie robi. Szczere relacje są naznaczone uległością, nawet kiedy nasze wybory nie są dobre ani zdrowe. (…) W uległości nie chodzi o władzę ani posłuszeństwo, tylko o miłość i szacunek.”

Uczę się szanować wolność innych. Nawet kiedy oznacza to bierne przyglądanie się, kiedy ludzie dla nas ważni popełniają błędy albo wręcz przeciwnie- radzą sobie bez nas.
Wielu rzeczy się uczę. A co najważniejsze- uczę się Boga…

Czas wakacji kojarzy się głównie z odpoczynkiem, nic nie robieniem, ciepłem, relaksem, brakiem pośpiechu.

Ale czas wakacji to też nieodłącznie czas pożegnań i wyjazdów. Średnio co trzy lata stwierdzam, że przemijanie boli. Że upływający czas jest bezlitosny. Życie, które każe nam się przyzwyczajać do ludzi, dawać się im oswajać, uzależniać się od nich i nie móc żyć bez bliskich obok. Bo człowiek to zwierzę stadne. Musi mieć z kim dzielić się radościami, komu płakać w rękawa, kogoś czyimi problemami będzie się przejmował. I o ważności tych ludzi przekonujemy się kiedy ich tracimy… Kiedy kogoś wyjeżdża, kończy studia, przeprowadza się, zakochuje i wychodzi za mąż albo zmienia pracę. Nie ma co się dziwić, że jest nam wtedy najzwyczajniej smutno ale przecież nie chodzi tylko o smutek ale przeszywający do cna ból. Boli zawsze… pytanie brzmi dlaczego? I dlaczego dowiadujemy się  tym, kiedy te osoby odchodzą?

Z jednej strony na pewno chodzi o potrzebę posiadania swojego „stada”, choćby nawet jednoosobowego, które będzie nas rozumiało bez słów, które będzie nas przyjmowało z wszelkimi niedoskonałościami jakie w sobie mamy, które będzie potrzebowało naszych rąk do działania, umysłu do myślenia, ust do żartowania. „Stada”, w którym czujemy się potrzebni i „jacyś”. A co ważniejsze- bez względu na to jacy jesteśmy nasi ludzie będą naszymi i przy nas pozostaną. I właśnie dlatego boli…- bo gdy ich nie ma czujemy się źle sami ze sobą. Niepotrzebni, nieidealni, nie niezastąpieni, nieśmieszni, niepomocni, niedobrzy… Potrzebujemy ich by budować siebie, swoją tożsamość, by móc się wyrażać i wiedzieć, że nasz wyraz będzie przyjęty. Egoistyczne ale prawdziwe. Nie można też zapomnieć, że jeśli ktoś jest moim człowiekiem to ja powinnam być też jego. Jeśli ktoś mnie buduje powinnam budować też mojego budowniczego.

I dobrze, że średnio raz na trzy lata przychodzi czas pożegnać, rozstań. Kiedy całe nasze życie się załamuje. Wtedy widać po pierwsze co pozostanie, bo będą to tylko najsilniejsze elementy, a po drugie na czym budowaliśmy. Czy na prawdziwej miłości i poświęceniu, a może na naiwności, szantażu i doznaniach.

Boli…

Będzie bolało…

To że boli oznacza, że pozostaliśmy ludźmi, bezbronnymi wobec miłości, przyjaźni, pełnymi zaufania, którzy umieją cząstkę siebie oddać w ręce innych i cząstkę swoich przyjaciół wbudować do własnego serca. Takimi, którzy świadomi swoich ułomności potrzebują innych i świadomi swoich talentów chcą się niemi dzielić z innymi.

Boli, bo jest dla nas ważne i warte walki!

Gdyby wszyscy mieli po cztery jabłka
gdyby wszyscy byli silni jak konie
gdyby wszyscy byli jednakowo bezbronni w miłości
gdyby każdy miał to samo
nikt nikomu nie byłby potrzebny

Dziękuję Ci że sprawiedliwość Twoja jest nierównością
to co mam i to czego nie mam
nawet to czego nie mam komu dać
zawsze jest komuś potrzebne
jest noc żeby był dzień
ciemno żeby świeciła gwiazda
jest ostatnie spotkanie i rozłąka pierwsza
modlimy się bo inni się nie modlą
wierzymy bo inni nie wierzą
umieramy za tych co nie chcą umierać
kochamy bo innym serce wychłodło
list przybliża bo inny oddala
nierówni potrzebują siebie
im najłatwiej zrozumieć że każdy jest dla wszystkich
i odczytywać całość

x. Twardowski

„Muszę więc przyjąć, że (prawie) zawsze postrzegam tylko swoją własną rzeczywistość, i że często ma ona więcej wspólnego ze mną niż z tym, co się dzieje na zewnątrz. Wiedział już o tym grecki bajkopisarz Ezop, który siedział przy drodze do Aten, gdy zagadnął go podróżny i zapytał: „Jacy są ludzie w Atenach?” Ezop odpowiedział: „Powiedz mi najpierw, skąd ty przychodzisz i jacy tam są ludzie.” „Pochodzę z Argos, tam ludzie są nieuprzejmi, niesprawiedliwi i kłótliwi, dlatego dochodzę.” „Szkoda, bo ludzie w Atenach są dokładnie tacy sami.” Nieco później przechodził inny podróżny i zadał to samo pytanie. Gdy Ezop zapytał go o miejsce pochodzenia podróżny wpadł w zachwyt: „Pochodzę z Argos, tam ludzie są serdeczni, otwarci, gościnni!” „Pięknie- uśmiechnął się Ezop- ludzie w Atenach są dokładnie tacy sami.”
Od mojego nastawienia zależy, jaki spotka mnie świat. Mój świat jest moim lustrem. Jak go widzę, taki jestem. Ilekroć wskazuję na rzeczy dziejące się wokół mnie, gdy o nich mówię, wtedy wskazuję też na siebie i zdradzam coś na swój temat.
Obojętne, jacy byli ludzie w Argos czy Atenach: gdy sam ze sobą będę w zgodzie, będę się tam dobrze czuł- i odwrotnie. Mistrz Eckhart: „Kto jest rzeczywiście dobry jest taki we wszystkich miejscach i w każdym towarzystwie. Podobnie zły- będzie taki wszędzie i ze wszystkimi.”
Pytanie więc brzmi: Kto idzie do Aten? I jak idzie, w jakim nastroju, z jakimi wyobrażeniami, z jakimi oczekiwaniami? Od tego będzie zależało, czy spotka nieprzyjaznych czy serdecznych ludzi.

Nasuwają się dwa wnioski: po pierwsze, jestem w o wiele mniejszym stopniu, niż mi się wydaje, zależny od czynników zewnętrznych. Nie mogę więc ich czynić odpowiedzialnymi za mój nastrój. Sam jestem odpowiedzialny za swój świat. Drugi wniosek: nie muszę zmieniać ludzi w Argos czy Atenach choć ustawicznie próbuję to robić. Ale mogę zmienić s i e b i e. Mogę zacząć patrzeć na siebie i świat nowymi oczami.

Jacy więc są ludzie w Atenach? Dokładnie tacy jak ja. A jednocześnie wystarczająco inni…” *

* z „Jak mistyk sznuruje buty”- Lorenz Martin

„Zbaw siebie, a Zbawią się z Tobą inni! „


 „Tak kochasz Boga jak jesteś wobec Niego otwarty. Tak kochasz ludzi, jak jesteś wobec nich otwarty.  To jak z kwiatem- dopóki się nie otworzysz nikt nie dostrzeże Twojego prawdziwego piękna. Ale jak to zrobisz istnieje ryzyko, że ktoś może Cię zerwać. Ale miłość wymaga ryzyka.”

Otwartość…
Otwartość czyni nas bezbronnymi. Odsłania nas na świat, zdradza wszystko o nas. Przez nią pozwalamy poznać się dogłębnie i to nas przeraża. Broniąc się przed ogarniającym nas lękiem budujemy sobie bezpieczne schronienia. Miejsca, gdzie jesteśmy lubiani albo przynajmniej potrzebni. Kłopot z opancerzeniem się przed trudnościami rzeczywistości polega na tym, że ta sama stal, która chroni nas przed utratą życia uniemożliwia nam otwarcie się na sygnały, emocje i uczucia z zewnątrz, którymi chce nas świat obdarzać. Bardzo się boimy, żeby się coś nie wydało, o naszej rodzinie, przeszłości, wierze. Bo sobie o nas pomyślą. Okazuje się wtedy, że mamy twarze eksportowe- do biura, na uczelnię, dla sąsiadów, do konfesjonału. Dajemy z siebie część, a kawałek chcemy zachować dla siebie, gdzieś go ukryć. Można grać przez lata 24h na dobę. Taki mechanizm z autopilotem- na widok profesora, księdza, rodziców, znajomych- włącza się nam to eksportowe „Ja”. A Bóg jest obecny w Tobie prawdziwym. Jeśli nie znajdziesz siebie prawdziwego- nie znajdziesz Boga. Jesteśmy wielcy i mali jednocześnie i dopóki tego nie skleimy, nie staniemy się zintegrowani nie znajdziemy Boga. Na tym polega czysta miłość- że nic nie mam do ukrycia. Na pozwoleniu na czytanie moich maili, zaglądaniu do szuflad, szafek w domu, pracy, na uczelni. Człowiek czysty nie ma nic do ukrycia, jest wolny i prosty. Woda nas oczyszcza, obmywa i rujnuje. Zmywa z nas wszystkie maski, eksportowe fryzury, makijaże, przyklejane uśmiechy. Woda wszystkich nas równa. Cały nasz teatrzyk tonie. I tego się boimy i z Bogiem chcemy pertraktować. „Tutaj żeby zamoczyć, ale ostrożnie żeby tamtego nie dotknąć, bo się zmoczy i zepsuje. Dużo Ci Boże dam ale tego nie, tego nie ruszaj, to zostaw.” A zanurzyć się trzeba całemu. Wszystko to wszystko. I wobec Boga,i wobec świata, i innych ludzi.

Czas Męki Pana wymagał od Apostołów świadectwa, przyznania się do Jezusa. Uczniowie byli przy Jezusie dzień w dzień przez kilkanaście lat. Lecz jak się później okazało zabrakło im odwagi do przyznania się, że Go znają. A ja? Czy mam odwagę przyznać się, że Jezus jest dla mnie ważny? Czy mam odwagę mówić o nim otwarcie? Ile wątpliwości rodzi się jak mijamy kościół na ulicy a idziemy z kimś znajomym. Jak bardzo przyspiesza nam serce jak jemy z kimś obiad- przeżegnać się czy się nie przeżegnać, uklęknąć jak ksiądz idzie ulicą z Najświętszym Sakramentem czy nie. Boimy się zdradzić, bo przez to dajemy innym znak że Bóg jest dla nas ważny. Pozwalamy innym zakwalifikować nas do katolików i później nas z tego rozliczać. A ludzie często postrzegają tych związanych z kościołem jako świętych, którzy nie popełniają błędów, a to nieprawda. To nie cnoty, a grzechy prowadzą nas do Boga, bo uświadamiają nam jak bardzo jesteśmy od Boga zależni, jak bardzo ułomni bez Jego łaski i jednocześnie jak bardzo święci możemy się stawać dzięki Bożej mocy. Nikt nie lubi być pokorny, a chrześcijaństwo wymaga od nas PUBLICZNEJ pokory. Być świadkiem to znaczy przylgnąć do Chrystusa i potem iść o tym przylgnięciu opowiedzieć ludziom.

Albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i trzeźwego myślenia. Nie wstydź się zatem świadectwa naszego Pana, ani mnie, Jego więźnia, lecz weź udział w trudach i przeciwnościach znoszonych dla Ewangelii według danej mocy Bożej. 

2 TM 1, 4-8

„Nie bój się opinii świata. Chciej, żeby Chrystus miał o Tobie dobre zdanie”
Jezus nas zna! Wie o nas WSZYSTKO, czy tego chcemy czy nie, On wie WSZYSTKO i pomimo to chce z nami rozmawiać!

Pędzę. Jak oszalała, na oślep przed siebie. A jak się tak pędzi, to wiadomo, że trudno jest zobaczyć, co mija się po drodze. Nie mówiąc już o zastanowieniu się, czy w dobrą stronę pędzę, czy może się zgubiłam. I nie są to puste słowa, które ciągle się słyszy- o wyścigu szczurów, pogonią za karierą, zaszczytami. Naprawdę mam poczucie, że nie mam planu na swoje życie, nie mam go przemyślanego, alternatywy.

To, co robię zajmuje mi cały czas. Studia, dom, zakupy, obiad, Msza, wieczorem nauka, kolacja, PŚ. Zamknęłam się w tym świecie (do niedawna w dodatku pozbawionym MŚ i PŚ) i od paru ładnych lat nie byłam w stanie nicości, pustki umysłowej, stanie niezwiązania z tu i teraz, gdzie mogłabym znaleźć siebie i swoje pragnienia. Miejsca, w którym cisza byłaby tak przejmująca, że usłyszałabym najbardziej odległe, od lat odrzucane przeze mnie myśli, wątpliwości.

Pustyni!

Pustyni, gdzie mogłabym spotkać Boga. Ale nie takiej jednodniowej albo kilkugodzinnej. Nie tej godziny wieczornej modlitwy kiedy nie zdążę się skupić a już padam ze zmęczenia i oczy same mi się zamykają. Na pustyni nie ma się bywać, na pustyni trzeba pożyć żeby coś zrozumieć.
Jezus w swojej wszechmocy potrzebował 40 dni wyciszenia, 40 dni słuchania Boga, 40 dni poznawania Jego planu zbawienia. 40 DNI! Ilu w takim razie dni ja potrzebuję, żeby zrozumieć Boga i Jego zamysły w stopniu zaawansowania choć w jednej milionowej zbliżonym do Jezusowego? A jedyna okazja kiedy pozwalam Bogu mówić to podczas Mszy Św i na wieczornej lekturze PŚ. Minuty dla Boga, który jest wiecznością…

I trwam tak w tym obecnym stanie bez odwagi,  żeby się stąd wyrwać, bo zawsze czegoś szkoda- bo sesja, bo koło, bo wejściówka, bo magisterka, bo lab… Bo szkoda zmarnować czas, stracić rok. Ciągle czegoś szkoda, coś jest ważniejsze. A przecież ja nie walczę o rok, dwa, 10 lat ale o wieczność!  Rodzina, znajomi i inni powiedzą mi, że nie mam ważniejszych problemów dlatego zajmuję się takimi wyssanymi z palca, że brak pracy, choroba, bezdzietność to są prawdziwe problemy. Jasne, to są ważne sprawy ale czy na pewno niezbędne dla mojego zbawienia? Czy te studia to wszystko na co mnie stać, wszystko czym mogę chcieć Bogu zaimponować, co mogę zrobić by był ze mnie dumny?
Być może te studia są miejscem, gdzie Bóg chce mnie zbawić, ale czy ja na pewno Go o to zapytałam? Czy dałam sobie szansę Go usłyszeć? Chyba nie do końca…

Potrzebuję PUSTYNI i jej ciszy.

„Słuchać i słyszeć Pana to tylko połowa sukcesu. Druga połowa to skorygować swój sposób myślenia i postępowania z tym, co słyszę.”
o. Michał

http://www.youtube.com/watch?v=sSjtd4cLKic

Maj 2024
N Pon W Śr Czw Pt S
 1234
567891011
12131415161718
19202122232425
262728293031